Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Wyjazd za granicę nauczył mnie pokory - mówi Szymon Komasa, który od kilku lat mieszka w USA

Magda Jasińska
Szymona Komasę bydgoscy melomani mogli podziwiać podczas sobotniej premiery „Potępienia Fausta"
Szymona Komasę bydgoscy melomani mogli podziwiać podczas sobotniej premiery „Potępienia Fausta" I. Sanger
Z Szymonem Komasą, laureatem kilkunastu międzynarodowych konkursów wokalnych, odtwórcą roli Mefista w najnowszej premierze Opery Nova „Potępienie Fausta”, rozmawia Magda Jasińska.

Czy lubi Pan ten czas przed premierą?
[break]
Czasami tak, czasami nie. Ważna jest też atmosfera między solistami i realizatorami. Tutaj jest bardzo miło, robię to w końcu z polską ekipą, dowcipy są takie same, wszystkie je rozumiem (śmiech). Do tego bardzo klarowna jest praca z dyrygentem Michałem Klauzą i reżyserem Maćkiem Prusem. Ta praca jest przyjemnością, choć nie ukrywam, że ponieważ w Polsce nie śpiewałem od ośmiu lat, ten czas jest dla mnie dużym stresem, ale i też nobilitacją.

Te ostatnie osiem lat to ważny etap w Pana życiu.Oj, bardzo. Wyjechałem z Polski kompletnie nie zdając sobie sprawy, co mnie czeka za granicą. Zawsze myślałem, że to będzie takie proste, takie przedłużenie tego, co było tutaj. Jak bardzo się myliłem... Przeszedłem wiele momentów kompletnego zwątpienia. Wydawało mi się, że już więcej nie dam rady i nie dałbym, gdyby nie ogromne wsparcie moich rodziców, którzy byli niemal na każde moje zawołanie. Nieważne, czy byłem w Singapurze, w Moskwie, czy w Łodzi, oni zawsze byli dla mnie, kiedy już chciałem to rzucać uspokajali mnie i zaczynałem od początku swoją syzyfową pracę, jaką jest śpiew
operowy.

A ta pinezka, wetknięta na mapie w Nowy Jork, to przypadek?Zawsze chciałem jechać do Nowego Jorku. Kochałem filmy Woodego Allena, które namiętnie oglądaliśmy razem z rodzeństwem, te żółte taksówki, zielone jabłko, to siedziało we mnie bardzo mocno. Wyprowadzając się do Londynu, postanowiłem bardzo ostro wziąć się do pracy i rzeczywiście przez te pierwsze pół roku bardzo się rozwinąłem. Pewnie ktoś z góry tak chciał. Kiedy byłem w Londynie, poznałem dyrektora Studia Operowego Metropolitan Opera w Nowym Jorku, miałem wtedy 24 lata, on usłyszał mnie po raz pierwszy i zaproponował mi studia operowe. Ja, będąc wówczas jeszcze dosyć bezczelnym, odmówiłem. Życie jednak chciało inaczej. Wyjazd za granicę nauczył mnie, jak bardzo trzeba uważać i zwracać uwagę na sytuacje, które stają przed tobą. Nie wierzę, że to wszystko, co wydarzyło się w moim życiu, wzięło się znikąd. Nauczyłem się pokory, nauczyłem się walczyć o swoje. Poznałem wspaniałych, niesamowitych śpiewaków.

Zastanawiam się, kiedy Pan znalazł się na lotnisku J.F.K. w Nowym Jorku - Pan, osoba wyjątkowo pokorna, grzeczna - że też Pan się tam nie zagubił...Jak pojechałem do Nowego Jorku, już znałem niektórych ludzi - śpiewaków z konkursów czy kursów mistrzowskich. A że jestem osobą, która ma pozytywny i miły charakter, to ludzie ode mnie nie uciekali, a wielu z nich wyciągnęło do mnie rękę. Tam już nie było mamy i trzeba było sobie radzić samemu. Finansowo też było różnie. Nauczyło mnie to dużo. Był taki okres w moim życiu, gdzie przez ponad miesiąc jadłem jedynie jednego snickersa dziennie. Kroiłem go na pół i jedną część jadłem rano, drugą pod wieczór - nie było mi też łatwo, a musiałem sobie jakoś radzić. W ciągu dnia przygotowywaliśmy próby do Kopciuszka, ja na te próby przychodziłem wyjątkowo głodny. Nigdy jednak przez sekundę nie pomyślałem, że nie wytrzymam. Pomyślałem jedynie, że to jest teraz ten okres w życiu, że trzeba pakować plecak, pić wodę z kranu i iść. A nadmienię, że mieszkałem na 145 ulicy, a Metropolitan Opera i Juilliard School jest na 66, więc codziennie pokonywałem taką trasę w dwie strony pieszo. Nigdy się nie poddałem. To także mnie nauczyło pokory.

Pan jest chyba takim maminsynkiem. Słuchałam Pana mamy namiętnie w zespole Spirituals & Gospel Singers, jak jeszcze Pana nie było na świecie. Jestem strasznym maminsynkiem, jak jestem potwornie zdenerwowany, to dzwonię do niej, bo wiem, że ona mi powie prawdę, nawet jeśli miałaby ona boleć. Teraz moja siostra bliźniaczka (Mary) prosi, że jeśli jest taki moment, to żebym nie dzwonił do mamy, tylko do niej.

Czy ta więź bliźniacza jest wielka?- Obłędna, jesteśmy na telefonie 2-3 godziny dziennie. Jak jest mi źle, to jadę do niej Berlina - jestem tam tydzień i wyjeżdżam zupełnie oczyszczony.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!