Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wolę pracować w Afryce

Janusz Milanowski
Ludzie w Polsce nie zdają sobie sprawy, że są jeszcze miejsca na świecie, gdzie banalne dla nas choroby są śmiertelne, a ponad 90 procent dziewczynek jest obrzezanych. Nawet w tak cywilizowanych krajach jak Egipt. - Z Katarzyną Gieryn* rozmawia Janusz Milanowski

Chciałem niegdyś uciec do Afryki jako pielęgniarz z organizacją British Voluntary Mision. Kierowały mną jednak nieco egoistyczne pobudki, np. chęć przeżycia przygody. A Pani? Dlaczego walczy o życie i zdrowie kobiet w miejscach, gdzie diabeł mówi dobranoc?
Zgodziłam się na tę rozmowę, żeby opowiedzieć o sytuacji kobiet w Czadzie, a nie o sobie.

Zachęcam do tej opowieści! Chciałbym jednak poznać motywy, bo uważam, że robi Pani coś niezwykłego…
Pyta pan, co mną kieruje? Spontaniczność. Pewnego dnia, pięć lat temu, przed pierwszą wizytą w Ugandzie, obudziłam się i pomyślałam: chcę jechać do Afryki. I dwa tygodnie później już tam byłam (śmiech). Dzięki błyskawicznej decyzji milion ludzi nie zdążyło mi wybić z głowy tego pomysłu. Pojechałam sama, w nieznane. Po powrocie byłam zachwycona, wszystko udało się jak najlepiej.

Jak to, sama?
Sama, bez nikogo. Trafiłam do misji katolickiej. Byłam po piątym roku studiów i traktowano mnie jak lekarza. Żyłam i pracowałam tam przez trzy miesiące.

Dlaczego Pani to zrobiła?
Chciałam w ten sposób sprawdzić się jako młody lekarz. Chciałam też podróżować i być blisko ludzi. We wszystkich moich przygodach to ostatnie jest najważniejsze. Żaden podróżnik nie jest tak blisko ludzi jak my, lekarze. Ludzie do nas przychodzą ze swoimi problemami. Opowiadają o życiu, codzienności i zapraszają do siebie jak kogoś bliskiego, a nie jak ciekawskiego, wszystko fotografującego turystę.

Wydaje mi się, że obecnie młody lekarz myśli o stażu w dobrym szpitalu w Londynie albo Zurychu, a Pani wybiera - przepraszam - kompletne zadupia.
To prawda.

Kariery się tam nie zrobi.
A kto powiedział, że chodzi o karierę?

A o co chodzi?
O przygodę, o fascynację i… ludzi. Kariera medyczna przyjdzie sama, gdy będziemy potrafili rzetelnie wykonywać swoje obowiązki. A do tego są potrzebne lata nauki i oczywiście doświadczenie międzynarodowe, o czym zdążyłam się też przekonać. Nie wyklucza to jednak faktu, że wolę pracować w Afryce. I uważam, że jest to znacznie trudniejsze niż praca lekarza w krajach rozwiniętych.

Niektórzy też robią coś takiego, bo uciekają w ten sposób od szarości i rutyny życia. Pani także?
(śmiech) Samej trudno mi to ocenić. Na pewno mogę powiedzieć, że lubię tam być i lubię swoją pracę, chociaż jest tam ekstremalnie ciężko: brudno, potwornie gorąco, z niewyobrażalnym poziomem stresu przez cały czas pobytu.

Wyjeżdża więc Pani, żeby sprawdzić swoje umiejętności i wiedzę w sytuacjach ekstremalnych?
Chyba tak. Musiałam nauczyć się szybkiego podejmowania decyzji i myślenia na zimno w ekstremalnych warunkach. To są cenne umiejętności.

Jaki jest teraz Pani zawodowy status?
Jestem w trakcie szkolenia w ramach specjalizacji z położnictwa i ginekologii.

I co dalej? Po uzyskaniu specjalizacji nie otworzy Pani własnego gabinetu, żeby żyć spokojnie i bezpiecznie?

Ta wizja z własnym gabinetem mnie przeraża. Wszyscy mówią, że przyjdzie czas, gdy będę chciała usiąść w wygodnym fotelu za własnym biurkiem i spokojnie przyjmować pacjentki. Dziś sobie tego nie wyobrażam. Ale co będzie za parę lat, tego nie wiem.

Niedawno wróciła Pani z Czadu. Proszę opowiedzieć o tamtejszych kobietach.
Są biedne, przygnębione i bez żadnych praw, jak w całej Afryce. Rolą kobiety jest rodzenie i wychowanie dzieci oraz zajmowanie się domem. Od jakiegoś czasu mężczyźni coraz częściej przerzucają też na nie obowiązek utrzymania rodziny. W Czadzie obowiązuje poligamia, więc mężczyźni żenią się z kolejnymi kobietami, tłumacząc, że ktoś musi pracować na polu. Dla nich punktem honoru jest posiadanie gromadki dzieci, bo świadczy to o statusie. Gdy tamtejsze żony nabrały do mnie zaufania, zaczęły zwierzać się ze swoich lęków. Okazało się, że wbrew naszym europejskim przypuszczeniom, największym problemem w Afryce jest niepłodność. Kobieta, która nie może mieć dzieci, jest bezużyteczna dla męża - on może ją wyrzucić z domu, może ożenić się z inną. A ona stanie się marginesem lokalnego społeczeństwa. Nikt nie wspomni głośno, że przecież przyczyna niepłodności równie dobrze może leżeć po stronie mężczyzny! Kobiety mogą też zapomnieć o robieniu kariery i istnieniu niezależnie od męża. Dziewczynek nie posyła się do szkoły, nie uczy się pisać i czytać. Mężczyźni ostro piją, często są brutalni i leniwi, a kobiety nie mają możliwości zmiany swojego życia. Muszę przyznać, że wprawialiśmy w zdumienie miejscowe pielęgniarki, które obserwowały naszą grupę. Dla nich było nie do pomyślenia, że mężczyzna może okazywać szacunek kobiecie, a kobieta może z nim rozmawiać jak równa z równym.

Pani nie zmieni ich świata.
Nie jeżdżę tam po to, żeby coś zmieniać. Ale dobrze jest o tym rozmawiać. Ludzie w Polsce nie zdają sobie sprawy, że są jeszcze miejsca na świecie, gdzie banalne dla nas choroby są autentycznie śmiertelne, a ponad 90 procent dziewczynek w Afryce jest obrzezanych, nawet w tak cywilizowanych krajach jak Egipt.

Miała Pani takie pacjentki?
W poprzednim projekcie ginekologicznym przebadaliśmy ponad 800 kobiet. Prawie wszystkie były obrzezane. Dziewczynkom usuwa się wargi sromowe i łechtaczkę. Robi się to oczywiście gdzieś w wioskowej chacie, niesterylnymi „przyrządami”, bo nie można tego nazwać narzędziami…

Ile te dziewczynki mają lat, gdy się im to robi?
Są około dziewiątego, dziesiątego roku życia. Wtedy też są zaręczane. Rodzina dziewczynki otrzymuje posag, w zamian za podpisanie kontraktu z rodziną narzeczonego. Potem są przyuczane do roli żony: uczą się gotować, młócić zboże, zajmować się dziećmi. W wieku 11 lat, zaraz po pierwszej miesiączce, są wydawane za mąż. I od tego momentu ich celem życia staje się rodzenie dzieci w jak największej ilości, bo to przynosi chlubę mężczyźnie. Ich mężowie są przynajmniej o 20 lat starsi.

A czy trafiały do Pani takie dziewczynki zaraz po tym bestialstwie?
Bestialstwo to duże słowo. To jest część ich kultury, więc ostrożnie bym podchodziła do oceniania tego. Nieobrzezana dziewczynka nigdy nie znajdzie męża i w ten sposób straci tożsamość plemienną. To dla nich ważne, jakkolwiek straszne się to nam wydaje. Prawdą jest jednak też, że nikt takiej dziewczynki nie przyprowadzi do szpitala, w przypadku powikłania. Ten rytuał odbywa się w tajemnicy. Nawet nie wiadomo, ile z nich tego nie przeżywa. Umierają w bólu i samotności.

A jeśli przeżyją, to jakie są konsekwencje dla ich zdrowia?
Wieczny stan zapalny okolic dróg rodnych, dolegliwości bólowe, zakażenia, problemy z płodnością, utrzymaniem ciąży.

Z jakich powodów się to robi?
Oni wierzą, że we wszystkim co „wisi” jest kumulacją złego ducha. Tak samo traktowany jest języczek w gardle. W niektórych plemionach miażdży się go u noworodków.

Swoje lekarskie podróże zaczęła Pani od Ugandy?
Lekarskie tak, ale wcześniej jako studentka, podróżowałam do innych miejsc. Byłam na przykład w obozie dla uchodźców w Autonomii Palestyńskiej, gdzie wykonywałam proste, pielęgniarskie czynności.

Jak Pani zrozumiała tamten świat?
Obserwując z bliska problemy konfliktu palestyńsko-izraeleskiego zrozumiałam, czym jest propaganda, jak się ją tworzy i manipuluje ludźmi. Pracowałam w międzynarodowej grupie i często dyskutowaliśmy o polityce w przekonaniu, że swoją pracą możemy wpływać na to, co się dzieje w świecie. Potem wielu z nas zaangażowało się w różne projekty humanitarne.

A co było po obozach?
Pracowałam w egipskiej wiosce. Potem Uganda, Nepal i Czad, gdzie postanowiłam stworzyć projekt operacyjny. Operowaliśmy też w Gwatemali i znów w Czadzie. Na tych chirurgicznych wyprawach zależy mi najbardziej. Lekarze w Afryce mają bardzo utrudnione możliwości wyspecjalizowania się w jakiejś dziedzinie medycyny. Muszą wyjechać za granicę, a jak już się czegoś nauczą, to często tam zostają. Dlatego specjalistyczna opieka w krajach rozwijających się w ogóle nie istnieje. Za tym idzie fakt, że choćby w Czadzie, na palcach jednej ręki, można policzyć chirurgów, którzy potrafią przeprowadzić rzetelnie operację. Jak dobrze wiemy, wiele chorób, bez możliwości interwencji chirurgicznej, kończy się zgonem. Dlatego jeździmy do takich miejsc, gdzie nasza specjalistyczna pomoc jest niezastąpiona.

Na czym polega wyprawa operacyjna?
Kompletujemy zespół specjalistów, pakujemy tony sprzętu medycznego i lecimy. Po wielogodzinnej podróży trafiamy do szpitala, do którego nawet Google Maps nie potrafi znaleźć drogi. Zajmujemy się nie tylko operacjami. Znałam z poprzedniej wyprawy lekarza, który pracował na miejscu. Gdy dowiedział się, że przyjeżdżamy, od razu wziął urlop. Okazało się, że przez ostatnie dwa lata pracował tam bez jakiejkolwiek przerwy. Zostawił mi więc chętnie cały szpital na głowie: sto łóżek, pięćdziesiąt konsultacji dziennie i przygotowywanie do operacji pacjentów, którzy przybywali do szpitala tylko ze względu na naszą obecność.

Pracowaliście całą dobę?
Od rana do późnego wieczora z krótką przerwą w okolicy południa, kiedy temperatura przekraczała 50 stopni i trudno było się wręcz poruszać. Nieraz wzywali mnie też w nocy. To był taki kilkutygodniowy dyżur bez przerwy.

Szalenie ciężka praca, której nieraz pewnie towarzyszy poczucie samotności… Za czym Pani tęskni będąc gdzieś tam?
Nieczęsto, ale pod wpływem wielkiego zmęczenia tęskni się za tak zwaną normalnością: ciepłą wodą pod prysznicem, brakiem kąsających owadów, innym zapachem niż ten wszędobylski zapach spoconych i niedomytych ciał. Miło się wtedy myśli o powrocie do nieskazitelnie czystego, toruńskiego szpitala (śmiech).

A co Panią najbardziej wstrząsnęło podczas tych wszystkich wypraw?
Za każdym razem, obojętnie jak duży zespół ze sobą weźmiemy, zawsze najgorsza jest bezsilność…

…gdy ludzie umierają na Pani rękach?
Umierają bardzo często. Każdego dnia, tylko w naszym szpitalu w Donomanga umierało średnio dwoje - troje dzieci. Umierają też ludzie z bardzo błahych powodów, jak atak astmy, co w naszych warunkach wydaje się nie do pomyślenia.

Nie ma sterydów?
Co z tego, że są? Trzeba jeszcze umieć je podać. Co z tego, że mam adrenalinę i mogę ją podać, jeśli adrenalina musi leżeć w lodówce, a lodówki nie ma! Zabiegi, które w naszych warunkach są proste, tam są czymś zupełnie innym. Byłam teraz w Czadzie z zespołem świetnych specjalistów, którzy niejedno widzieli. I oni też rozkładali ręce ze zdumieniem, napotykając problemy w pozornie prostych przypadkach. Nie mówiąc już o sytuacjach, gdy trzeba przeprowadzić nagłą operację ratującą życie, ale nie ma prądu. Owszem, można operować przy latarkach, ale co z monitorem anestezjologicznym, koagulacją? Wtedy jest szalenie trudno.

Musiała Pani zmienić podejście do wszystkiego…
W naszym świecie zapomnieliśmy o tym, że śmierć istnieje. A gdy już do niej dojdzie, to zawsze szukamy winnego i kogoś musimy oskarżyć o niedopełnienie obowiązków. Ale kiedy wiemy, że w Afryce co trzy minuty z powodu malarii umiera dziecko, 25 procent dzieci umiera przed 5. rokiem życia, a 10 procent kobiet podczas porodu, to uzmysławiamy sobie, jak wielkiego dokonaliśmy postępu cywilizacyjnego. Trudno nam więc zrozumieć, że ta śmierć może przyjść i zabrać dziecko bądź dziadka, a my, jako lekarze, naprawdę nie byliśmy w stanie nic zrobić i nie ma tu winnych.

W naszej codzienności nie ma śmierci, a w Afryce śmierć to codzienność.
Dlatego nie mogę tam pracować dłużej niż trzy miesiące, bo zaczynam się przyzwyczajać i gaśnie we mnie bunt przeciwko niej. Kiedy umiera mój kolejny pacjent, a ja mówię: „No dobrze, to koniec. Nic więcej nie dało się zrobić.”, to jest to dla mnie sygnał, że czas wracać. A kiedy jadę tam ponownie wprost z naszej codzienności, to mimo braku leków i innych podstawowych środków, walczę ze wszystkich sił. My w położnictwie śmierć przeżywamy szczególnie.

*Dr Katarzyna Gieryn

Pracuje w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Toruniu. Jest założycielką i prezesem fundacji Medici Homini oraz organizatorką wypraw medycznych do krajów rozwijających się, m.in. ostatniej wyprawy chirurgicznej toruńskich lekarzy do Czadu w dniach 25.10-15.11.2014 r. Uwielbia podróże w każdym wydaniu oraz fotografię.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!