Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Widział rosyjski striptiz, koreańskie piekło i drugą twarz karnawału w Rio

Katarzyna Bogucka
Andrzej Fidyk nie lubi mówić, myśli  obrazem. Nie szuka tematów. Najważniejsze są pomysły na film.
Andrzej Fidyk nie lubi mówić, myśli obrazem. Nie szuka tematów. Najważniejsze są pomysły na film. Filip Kowalkowski
Andrzej Fidyk, wybitny dokumentalista. Razem z Aleksandrą Szarłat napisał książkę, pt. „Świat Andrzeja Fidyka”. Kawałek tego świata odsłania w rozmowie o swoich najważniejszych filmach dokumentalnych, o miejscach, ludziach oraz systemach politycznych, których okrucieństwo poraża.

Co bywa inspiracją dla reżysera filmu dokumentalnego?
Przez wiele lat byłem szefem redakcji w telewizji. Ludzie często pytali w tamtym czasie, czy interesują mnie pewne tematy. Mówili np. o hydraulikach, o muzykach, itp. Odpowiadałem, że mnie nie interesuje żaden temat, że mnie interesuje wyłącznie pomysł na film. Z każdego tematu, jeśli się ma dobry pomysł, można zrobić dobry film, ale jeśli się nie ma pomysłu, to co nam po teoretycznie świetnym temacie. Musi się pojawić tzw. iskra boża.

Quiz: Test prawdziwego patrioty. Sprawdź się!


Jak się u Pana objawiała?

Różnie. W 1992 roku zobaczyłem kilkunastosekundowy materiał w „Teleexpressie”. Mówili o szkole striptizu w Moskwie. W mgnieniu oka pomyślałem, że to przecież coś niebywałego, by profesjonalną szkołę striptizu otwierać w stolicy byłego super totalitarnego państwa, w którym erotyka była ocenzurowana, nieobecna w przestrzeni publicznej. Uświadomiłem też sobie, że ta szkoła, obiekt wdzięczny sam w sobie, będzie kapitalnym punktem wyjścia do dużego politycznego filmu o stosunku władzy radzieckiej do spraw seksu, erotyki. I tak powstał, na zlecenie BBC, „Rosyjski striptiz”.

Mózg człowieka może pomieścić ponad petabajt danych. Jak ćwiczyć pamięć?

„Kiniarzy z Kalkuty” zawdzięcza Pan w pewnym sensie koledze.
Jest to mój ulubiony film, i, jak sądzę, najlepszy, choć siłą rzeczy „Defiladę” także zalicza się do tej grupy. W latach 90. bardzo mnie interesował fenomen kina indyjskiego. Dziś w Europie powszechnie znane jest zjawisko Bollywood, wtedy nikt o potencjale tamtego rynku nie miał pojęcia, tymczasem Indie produkowały najwięcej filmów fabularnych na świecie, aż ponad tysiąc rocznie, czyli więcej niż USA. Interesowałem się tym zjawiskiem, zbierałem wycinki prasowe, czytałem książki. Aż kiedyś kolega powiedział mi, że był w Indiach, że widział tamtejsze kino objazdowe. To był błysk. Zrozumiałem, że chcę zrobić film o kinie objazdowym. Planowałem znaleźć ciekawą ekipę i wyruszyć wraz z nią w podróż po Indiach, a po drodze szukać odpowiedzi na pytanie, na czym polega wielka polityczna i społeczna rola kina w Indiach. Udało się. Przez 6 tygodni jeździliśmy po dzikich terenach Indii, bez elektryczności, z generatorami prądu. Ekipa liczyła 40 osób. W Indiach jest nadprodukcja fachowców. Każdy elektryk miał asystenta, każdy kierowca, kucharz itd...

Do robienia filmu o karnawale w Rio - „Carnaval. Największe party świata” - też był Pan świetnie przygotowany.
Zbierałem wszelkie dostępne materiały o karnawale w Rio. Właśnie zawiozłem do siedziby BBC film „Rosyjski striptiz”. Ludzie z tej stacji zapytali o następny pomysł na film. Miałem w głowie gonitwę myśli, aż nagle dogoniłem myśl, że przecież są materiały o Rio. BBC dało pieniądze na research w Brazylii. Rio było jednym z najniebezpieczniejszych miast, w których pracowałem. Mieliśmy uzbrojoną ochronę - pilnowała nas i drogiego sprzętu. Najważniejszą osobą podczas tego rodzaju wyjazdów jest jednak zawsze tzw. local fixer, czyli miejscowy, który pomaga wszystko załatwić.

Jak było w Korei Północnej?
Paradoksalnie najbezpieczniej. W 1988 r., gdy kręciłem „Defiladę”, nasze państwa, jeszcze tylko przez rok, były bratnimi narodami. Wiedzieliśmy też, że Korea Północna to państwo totalitarne, w którym nie ma prawa stać się coś nieoczekiwanego.

Miał Pan genialny pomysł, by zgodzić się na scenariusz koreański.

Filmowaliśmy tylko to, co gospodarze chcieli pokazać. Czuliśmy coraz większą satysfakcję, bo z każdym dniem nasz film był lepszy. Zrezygnowałem z komentarza, przeczuwając, że filmowanie przygotowanych na potrzeby naszego filmu scen i wyreżyserowanych wypowiedzi będzie miało porażający efekt. Nie myliłem się. Zrobiłem swój film tak samo, jak północni Koreańczycy robią swoje filmy propagandowe. To był najlepszy pomysł. Ujrzeliśmy propagandę, rozbudowaną do niebotycznych stopni głupoty, i ludzi totalnie odciętych od świata, niemających wyjścia, którzy wierzą, że ich wielki wódz jest najważniejszym człowiekiem w historii świata. Miałem wrażenie, że jedynym celem i sensem istnienia tego państwa jest właśnie propaganda. Był 1988 r., a my jechaliśmy autostradą, najnowocześniejszą, taką, jakie buduje się dziś. Kompletnie pustą!

Okropna zbrodnia wstrząsnęła miasteczkiem

Jak się na tamten świat patrzyło?
Jak na teatr. Znałem Związek Radziecki, Rumunię, czyli kraje, w których ludziom żyło się gorzej niż w PRL. Potrafiłem sobie wyobrazić, że jakimś zrządzeniem losu muszą tam żyć . Natomiast to, co zobaczyłem w Korei Północnej, było zupełnie poza moją wyobraźnią. Straszliwy spektakl, którego jednym z elementów był śmiech. Prawdziwy wstrząs przeżyłem jednak kręcąc mój drugi koreański film, „Yodok stories” i spotkanie z byłymi więźniami północnokoreańskich obozów koncentracyjnych. Wystawili musical o obozowym koszmarze. Moja trauma trwała kilka miesięcy...

Jestem pod wrażeniem filmu z 1985 roku, pt. „Prezydent” . Bohater, Tadeusz Perzyna, hodował świnie, chciał ratować świat od głodu. Co się z nim później działo?
Miałem z nim kontakt kilkakrotnie. I to z przygodami. Zakapował kogoś milicji, ktoś groził mu śmiercią, więc przyjechał do telewizji po ratunek. Jaki to był człowiek? Z jednej strony kompletnie zakręcony, z drugiej, wybitny umysł. Żeby mój film miał sens, zrobiłem z niego nadczłowieka. Wymontowałem to, co mogło świadczyć o pewnej nadwrażliwości psychicznej pana Perzyny. Został człowiek, który po swojemu chce ratować świat od głodu.

Długie weekendy w 2017 roku, zaplanuj sobie urlop

Pierwszy długi weekend rozpoczynamy Świętem Trzech Króli, które przypada w piątek 6 stycznia, dając trzy dni wolnego.

Zaplanuj urlop - długie weekendy w 2017 roku

Dlaczego Pan go tak okroił?
Reżyseria filmu dokumentalnego to jest reżyseria, a nie włączenie kamery i czekanie, aż coś się zadzieje. Trzeba mieć plan, koncepcję, która wynika z drobiazgowej dokumentacji. Przede wszystkim zależy mi na zrobieniu dobrego filmu. Jedyna zasada, której przestrzegam: nie skrzywdzić bohatera. Pana Perzyny nie skrzywdziłem, co nie znaczy, że nie miał pretensji. Na potrzebę jednej ze scen prosiłem, żeby wypił surowe jajko prosto ze skorupki. Ujęcia mi się nie podobały, były duble, a później scena nie znalazła się w filmie. Bohater był oburzony. Przez te jajka czuł niesmak do całego filmu.

Co to znaczy „dobry dokument”?
Nie lubię słowa „dokument”, mówmy: film dokumentalny. Słowo „film” jest tak samo ważne, jak „dokumentalny”. Chodzi o obraz, jak mówiłem, z pomysłem, który człowiek obejrzy z zainteresowaniem, niezależnie od tego, jaki jest temat. Ostatnio widziałem bardzo ciekawy film dokumentalny, wielokrotnie nagrodzony, pt. „Więzi”, który pojawił się na oscarowej shortlist jako kandydat do nominacji. Jest to praca Zofii Kowalewskiej. Reżyserka opowiada o swoich dziadkach. To symptomatyczne, że dużo dobrych filmów powstaje, gdy reżyser dotyka swojej rodziny, gdy emocje są silne. Tak było u Marcina Koszałki,w filmie „Takiego pięknego syna urodziłam”. „Więzi” to historia dziadka, który opuścił babcię i przez lata żył z inną kobietą. Zdecydował, że wraca do żony. Rodzina próbuje radzić sobie z tą sytuacją, obserwuje wszystko kamera ich wnuczki. To są wielkie uniwersalne problemy, nie tylko polskie, po prostu ludzkie.

Czasami problem zaczyna się od kłopotów z komunikacją...
Gdy pracowałem „Tańcem trzcin”, przeprowadzałem wywiad z królem afrykańskiego ludu Suazi, Mswati III. Rozmowa się nie układała, zdesperowany wymyśliłem absurdalne pytanie, które zrobiło świetną scenę w tym filmie: „Wasza wysokość, moja żona poprosiła o zadanie pytania: „Dlaczego w Suazi jeden mężczyzna może mieć wiele kobiet, a kobieta nie może mieć wielu mężczyzn?”. Król nie mógł odpowiedzieć, śmiał się aż przez pół minuty...

Zobacz też: Nie żyje Danuta Szaflarska. Miała 102 lata

O filmie na papierze

Andrzej Fidyk, jeden z najważniejszych polskich dokumentalistów, twórca legendarnej „Defilady” , autor kultowego cyklu „Czas na dokument”. W Korei Północnej patrzył na świat oczami Wielkiego Wodza. W byłym ZSRR filmował byłych partyjnych bonzów, którzy zakładali w Moskwie szkołę striptizu. W Indiach dołączył do objazdowego kina. Więcej w książce „Świat Andrzeja Fidyka” (Wydawnictwo Znak Literanova), napisanej wspólnie z Aleksandrą Szarłat. O tej książce Andrzej Fidyk mówił w środę w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Bydgoszczy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!