Utrata pracy i groźba więzienia za przywłaszczenie pieniędzy z zakładowego funduszu socjalnego

Sprawa wyszła na jaw pod koniec września, gdy zaniepokojeni raportami kasowymi kontrolerzy z Urzędu Wojewódzkiego postanowili sprawdzić stan gotówki w kasie zakładowego funduszu świadczeń socjalnych inspektoratu. Byli zszokowani, gdy jako miejsce przechowywania pieniędzy wskazano im rozpadające się biurko w nieokratowanym pokoju, zajmowanym przez 4 pracowników WIOŚ.

„Biurko nie było zamknięte na klucz, miało uszkodzenia w dolnej i bocznej części, a wewnątrz znajdowała się kasetka, przytwierdzona do drewnianego podłoża. W inspektoracie nie było do niej zapasowego klucza, a pracownik, któremu powierzono obowiązki prowadzenia kasy, był nieobecny od końca lipca” - to fragment wystąpienia pokontrolnego, który wojewoda Ewa Mes przekazała w grudniu Elwirze Jutrowskiej, wojewódzkiemu inspektorowi ochrony środowiska.

Raporty kasowe wskazywały, że w kasetce winno być ponad 50 tys. zł, tymczasem...
„Podczas jej komisyjnego otwarcia stwierdzono, że wewnątrz znajduje się 131 zł i 95 groszy oraz cztery wnioski o zaliczkę z lat ubiegłych, wystawione na pracowników inspektoratu: Eugenię R. na kwotę 10.900 zł, Jolantę Z. na kwotę 1500 i 300 zł oraz na Annę Sz. - 5000 zł” - czytamy w protokole. Kontrolerzy ustalili, że wniosków tych nie akceptował i nie zatwierdzał główny księgowy ani kierownik jednostki, zaś w kasie brakuje... 44.209 zł.
Powiadomiono prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przywłaszczenia powierzonej rzeczy ruchomej (art 284 par. 2 k.k.), za które grozi kara do 5 lat więzienia.

- Jakie sankcje spotkały urzędników, którzy potraktowali kasę funduszu jak własną? - pytamy wojewodę. - Anna Sz., specjalista w Wydziale Budżetu, Finansów i Egzekucji Pieniężnych WIOŚ, która materialnie odpowiadała za powierzone jej środki ZFŚS, została natychmiast zwolniona dyscyplinarnie, zastępca głównego księgowego Eugenia R. i pracownica inspektoratu Jolanta Z. straciły pracę z trzymiesięcznym wypowiedzeniem, zaś wobec głównego księgowego Roberta K. toczy się postępowanie dyscyplinarne - informuje rzecznik wojewody Bartłomiej Michałek.

- W Urzędzie Wojewódzkim nie ma i nie będzie przyzwolenia na takie działania, a osoby, które dopuszczają się takich czynów, muszą się liczyć z tym, że natychmiast stracą pracę i zajmie się nimi prokurator - dodaje rzecznik.

Szeregowi pracownicy WIOŚ, którzy poinformowali nas o aferze twierdzą, że jej szczegóły owiane są tajemnicą.
„Mówi się, że zniknięcie tych pieniędzy miało wpływ na niższe bożonoarodzeniowe premie dla pracowników inspektoratu oraz skromniejsze paczki dla dzieci i że zawieszono wypłatę pożyczek mieszkaniowych z funduszu. Czy możecie to wyjaśnić?” - napisali w liście do redakcji.

- Zapewniam, że debet w kasie ZFSŚ nie wpłynął na wysokość świadczeń socjalnych - twierdzi Barłomiej Michałek.
Kontrola ujawniła, że kreatywna księgowość w WIOŚ oraz słaba znajomość przepisów uszczupliły portfele najbiedniejszych, czyli emerytów i rencistów. Inspektorat, dofinansowując wypoczynek, potrącał z należnego im świadczenia socjalnego 10 proc., które odprowadzał do urzędu skarbowego. Bezprawnie, bo jak ustalili kontrolerzy, od tych świadczeń nie odprowadza się podatku dochodowego.

W maju opisywaliśmy podobny skok na kasę ZFSŚ w bydgoskim szpitalu miejskim. Działała tam uprzywilejowana grupa kilkunastu osób, które przyznawały sobie wysokie pożyczki, zapomogi, a nawet nagrody oraz wielokrotność dopuszczalnych pożyczek mieszkaniowych, o których większość członków komisji socjalnej nie miała pojęcia. Kilka osób z „grupy trzymającej fundusze” dostało nawet kilka pożyczek w roku. Aferę w „miejskim” wytropili związkowcy, a prokuratura wszczęła śledztwo. Wkrótce dowiemy się, czy i komu postawiono zarzuty.