Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Spod Ekranu: "Ciemno, prawie noc", czyli koncentrat z piekła [recenzja]

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
Kadr z filmu  "Ciemno, prawie noc"
Kadr z filmu "Ciemno, prawie noc" Materiały prasowe
O tym, że zło rodzi zło, parę filmów już powstało. I o tym, że jak się złem w porę nie zajmiemy, nie zakopiemy go na wieki wieków - tylko pozwolimy, żeby utyło, rozrosło się i zaraziło kolejne pokolenia - też. I były to filmy lepsze lub gorsze. A jaki jest obraz „Ciemno, prawie noc”? Przede wszystkim jest inny.

Bo to bardziej baśń niż kryminał, choć baśń mocno trzymająca się naszych patologii, dramatów i traum. Baśń, bo kondensacja polskiego piekła z jego kolejnymi kręgami jest tu taka, że aż nierealna. Potworna rodzinna przemoc, kazirodztwo, molestowanie, degeneracja rejonów biedy, przymykanie oczu, chciwość, historyczne traumy w naszych duszach - i to wszystko na pełnym gazie, pałą po głowie. I jeszcze doprawione ukłonami w stronę nierzeczywistości i symbolizmu... Wszystko to sprawia, że kryminalność i thrillerowość usycha szybciutko, zmieniając film w mroczną przypowieść. Problem w tym, że nie do końca udaną. Ale czy można było wykrzesać udany film z bestsellera Joanny Bator, książki, która swego czasu narobiła tyle szumu? Można było, ale żeby wygrać ją należycie, trzeba była zdecydować się na wieloodcinkowy serial, bo tak mamy wrażenie za mocno sprasowanego koncentratu.

Tak więc przenosimy się do Wałbrzycha. Bohaterka wraca tam po latach - jako dziennikarka z innego świata, mająca wyjaśnić tajemnicę zaginięć dzieci. No i zanurza się w lokalnym piekle, gdzie pełno też jej całkiem osobistych upiornych wspomnień.

Co panu Lankoszowi reżyserowi wybitnemu, wyszło? Na pewno świetnie pokazał cały dramat przenoszenia się zła na kolejne pokolenia, z odważnym akcentem na rolę, niestety fatalną, matek - jakby nie było w Polsce naszej kochanej uświęconych pomnikiem Matki Polski. O dziwo umiejętnie pominął też najmniej ciekawe elementy książki pani Bator, szczególnie te z rysem aktualnym, a nie uniwersalnym.

No i trudno odmówić reżyserowi talentu do budowania klimatu - film jest mroczny jak trzeba, pokazuje nam świat brzydki, ponury, cuchnący, zimny i pozbawiony światła... Jakoś tak się złożyło, że nigdy w życiu nie byłem w Wałbrzychu i teraz nie wiem, unikać jak ognia, czy wręcz przeciwnie...

No a co nie wyszło? Kondensacja wątków i opowieści prowadzi i do wrażenie przedobrzenia z balladą o tym, czym jest polskie zło, i - równocześnie - do ogromnego niedosytu. I parę opowieści i paru bohaterów chętnie poznawalibyśmy choć nieco dłużej... Niestety trochę rzutuje to też na aktorów. Pani Cielecka ma co zagrać, ale już cała gromada aktorskich magików - pan Dorociński, pan Ogrodnik czy pani Kolak tak nam przemyka przez ekran, że aż chcemy ich złapać.

A poza tym ja oglądałem film jako ten szczęśliwiec, który zna książkę, czego więc w obrazie Lankosza nie znalazłem, mogłem sobie dopowiedzieć. A ciekaw jestem bardzo, jak poradzili sobie ci, którzy książki nie znają.

od 12 lat
Wideo

Stellan Skarsgård o filmie Diuna: Część 2

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Spod Ekranu: "Ciemno, prawie noc", czyli koncentrat z piekła [recenzja] - Nowości Dziennik Toruński