Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Marcinem Szczekotem, żnińskim weterynarzem

Maria Warda
W gabinecie Marcina Szczekota pieski czują się bezpiecznie, instynktownie czują, że weterynarz jest ich przyjacielem
W gabinecie Marcina Szczekota pieski czują się bezpiecznie, instynktownie czują, że weterynarz jest ich przyjacielem Maria Warda
Studiował na Akademii Rolniczej, tej samej na której wiedzę weterynaryjną zdobywał jego ojciec. Uczyli go najlepsi profesorowie z uczelni lwowskiej.

Nazwisko Szczekot jest uznaną marką w Żninie.
Jeśli tak jest, to zasługa ojca. Prowadził praktykę lekarską w Gorzycach, gdzie mieszkaliśmy. Tam była wspaniała atmosfera, nasiąkałem tym wszystkim i poszedłem w ślady ojca. Nawet studiowaliśmy na tej samej wrocławskiej uczelni. Różnica między nami jest taka, że on pracował w państwowej lecznicy, bo innych za czasów minionego ustroju nie było, a ja prowadzę prywatny gabinet w Żninie.

Upadek ustroju nawet w tej dziedzinie odegrał wielka rolę.

Po roku 1989 zaszły wprost rewolucyjne zmiany. Wtedy weterynaria poniosła ogromne straty, bo nasze budynki przejęły samorządy, a nie służby weterynaryjne. Lekarze zostali sam na sam, ze swą wiedzą. Wtedy ojciec już przeszedł na emeryturę, ale był jeszcze dziarski. Otworzył niewielki gabinet weterynaryjny, przy placu targowym, tam gdzie był wulkanizator.

Dużych zwierząt już tam raczej nie mógł operować?
Z pewnością, w Gorzycach była wielka sala operacyjna. Rozwijające się w latach 80. rolnictwo zaczęło się zmieniać. Powstawały duże chlewnie w cyklu zamkniętym, dziś tak powszechne. Coraz częściej zaczynaliśmy leczyć małe zwierzęta. Kiedy skończyłem studia, już zaczynałem od tego stworzonego przez ojca gabinetu, teraz mam z kolegą wspólną lecznicę. Dorobiliśmy się sali operacyjnej. Mamy mnóstwo nowoczesnego sprzętu. Badania mikroskopowe, badania krwi i USG stają się normą.

Mieszkam na dość dużej wsi, gdzie żyją co najwyżej dwie krowy, a koni nie ma wcale. Koguty też nie budzą ludzi. Kiedyś było to nie do pomyślenia.
Zmniejszyła się ilość hodowców, a większość tych, którzy zostali, nie ma stad podstawowych. To bardzo niedobre zjawisko dla naszej gospodarki. Na wsiach ludzie już nie hodują tyle kur, kaczek. Kiedyś drób był w każdej zagrodzie. Po prostu znak czasu.

Ale na brak pracy Pan nie narzeka?
To fakt, nie ma czasu na odpoczynek, bo coraz więcej osób kocha zwierzęta, mają pieski, koty, bardzo o nie dbają. Jeżdżą za granicę, widzą jak w innych krajach traktuje się psy, dzięki temu nasze zwierzęta też są socjalizowane. Dziś już nie ma psów agresywnych, które jeszcze niedawno rzucały się na weterynarza z zębami, ze spokojem poddają się zabiegom. Cieszy też, że na wsiach, już raczej nie spotyka się psów na łańcuchach.

A te wszystkie drastyczne pogryzienia?

Winien jest najczęściej ich właściciel, bo psy zachowują instynkty, najczęściej widać to na spacerach, kiedy spotykają innego przedstawiciela swego gatunku, wtedy warczą na siebie, ale dla człowieka który jest ich panem, są przyjaźnie nastawione.
Lekarz z weterynarzem przekomarzali się czyj zawód jest trudniejszy. Lekarz argumentował, że on w ostateczności, kiedy nie rozpozna choroby, nie może uśmiercić pacjenta, weterynarz bronił swej profesji mówiąc, że jemu zwierzę nie powie co mu dolega.

Jak Pan rozpoznaje chorobę?
Człowiek co prawda powie co mu dolega, ale często wprowadza lekarza w błąd, bo na ogół wydaje mu się, że wie lepiej od lekarza, na co cierpi. Zwierzę jest szczere, ciałem powie co go boli, nie udaje. Jak wspomniałem, mamy też wspaniałą diagnostykę. Kilka dni temu wydobyłem z pęcherza pieska kamień tak duży, jak jego pęcherz.

Proszę powiedzieć, dlaczego dobrze utrzymane zwierzęta nękane są przez pchły i robaki?
W latach 60. minionego wieku świat był zatruty azotoksem, truciznę DDT sypano wszędzie, wytruto wiele istot. Dopiero od niedawna ustało jej działanie, powietrze stało się wolne od trucizn, więc nawet te małe, dokuczliwe stworki mają lepsze warunki do rozmnażania. Obserwuję, że coraz więcej jest między innymi pcheł i kleszczy. Mamy jednak sposób na nie. Są takie leki, którymi wystarczy posmarować skórę psa lub kota i pasożyty giną.

Jakiego argumentu użyłby Pan wobec osób, które miłośnikom psów i kotów zarzucają, iż o zwierzęta dbają lepiej niż o dzieci?
Tak mówią ludzie, którzy nie mają zwierząt, nie wiedzą ile taki piesek znaczy dla dziecka, czy osoby samotnej. Często rozmawiam z osobami, które w przypadku śmierci zwierzęcia, zarzekały się, że już nigdy więcej nie zdecydują się na kolejne, a za jakiś czas przygarniają pieska lub kota.

MARCIN SZCZEKOT

- Absolwent Akademii Rolniczej we Wrocławiu, gdzie studiował weterynarię. Prowadzi praktykę w gabinecie przy Placu Zamkowym (przy targu). Przez jego gabinet przewijają się nie tylko psy i koty, ale także domowe szczury, fretki, króliki, sarny, a nawet jastrząb.
Ojciec 4 dzieci. W jego domu wszyscy podporządkowani są rządom mamy. Odpoczywa oglądając sport. Często jeździ na mecze Lecha Poznań.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!