Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Anną Mrozik, której całe życie związane było ze żnińską Temidą

Maria Warda
Anna Mrozik, całe dorosłe życie była związana ze żnińskim sądem, który wpisuje się w panoramę obrazu widocznego z jej balkonu
Anna Mrozik, całe dorosłe życie była związana ze żnińskim sądem, który wpisuje się w panoramę obrazu widocznego z jej balkonu Maria Warda
Chociaż ma 82 lata, uśmiech nie schodzi jej z ust, a przecież życie już w dzieciństwie rzuciło jej pierwszą, trudną do przekroczenia kłodę pod nogi, zabierając matkę.

Czy pamięta Pani likwidację żnińskiego sądu w 1975 roku?
Oczywiście, chociaż o szczegółach trudno mi mówić. Nie pracowałam w sądzie, ale w Biurze Porad Prawnych, bowiem mój mąż Edward był adwokatem. Mecenasi mieli swoje biuro. Kiedy doszło do głosowania w sprawie likwidacji sądu, adwokaci się sprzeciwili, to sędziowie przegłosowali wniosek za likwidacją. Nie zależało im na tej instytucji, ponieważ chyba wszyscy dojeżdżali z Bydgoszczy, a mieszkań dla nich w Żninie nie było. Do Szubina mieli z Bydgoszczy bliżej.

Czy w Żninie było zbyt mało spraw?
Skądże. Pracy było bardzo dużo. To był czas, kiedy pracowało się od poniedziałku do soboty, a czasem i w niedzielę. Nikt nie liczył godzin, ważne było to aby praca była wykonana, czasem procesy trwały do późnych godzin nocnych. Adwokaci też tak długo pracowali. Pamiętam, że naszemu sądowi podlegał Łabiszyn, nie wiem jak to było z Barcinem. Prezesem była Anna Walczak, chyba obecnie mieszka w Gnieźnie, wspaniała kobieta.

Czy przestępstwa lat 60 i 70 różnią się od tych popełnianych obecnie? Pamięta Pani jakieś ciekawe procesy?
Różnicy wielkiej nie widzę, ludzie kradli zawsze, rozwodzili się i kłócili. Zawsze był powód i powódka, pozwany i pozwana. Pamiętam przypadek, że żona zostawiła męża i poszukała sobie innego mężczyznę. Mąż wnosił o alimenty na dzieci i wygrał. To były wówczas rzadkie sprawy.

Wspomniała Pani, że sędziowie nie dostali w Żninie mieszkań, dlatego zagłosowali za likwidacją sądu, ale państwo dostaliście lokal przy sądzie.
Ani mąż ani ja nie pochodzimy ze Żnina. Mąż Edward dostał nakaz pracy w tutejszej prokuraturze. Był nawet szefem prokuratury. To były bardzo ciężkie czasy, rok 1953. Służby naciskały na niego, aby skazywał rolników za obowiązkowe deputaty. Mąż nie mógł tego znieść, i przeszedł do adwokatury. Powiedział, że lepiej bronić ludzi niż skazywać.

Czy to, że mąż był prokuratorem odbijało się na waszym życiu?

Oczywiście. Ja byłam osobą bardzo religijną, śpiewałam w chórze kościelnym w bydgoskiej Farze, to była moja parafia. Mój tatuś także był człowiekiem modlitwy, tymczasem nagle okazało się, że mąż nie może swobodnie uprawiać praktyk religijnych. Tu w Żninie były osoby, które pilnie obserwowały i donosiły o tym, że chodzimy do kościoła. Dzieci chrzciliśmy po kryjomu także w bydgoskiej Farze, gdzie były też przyjmowane do komunii. Mąż dostosował się do nowych wymogów, ja nie. Uważałam i uważam, że bez Boga nie ma szczęśliwego życia. Dzięki wierze łatwiej mi było znieść wszystkie niepowodzenia, trudy życia.

Co tak bardzo ciążyło Pani na sercu?
Dramat przeżyłam jako 13-letnia dziewczynka. Zupełnie niespodziewanie zmarła moja mama. To był 1945 rok, dużo kobiet wtedy umierało. Byłam najmłodsza w rodzinie, różnica między mną a siostrami wynosiła 8 lat. To sprawiło, że nie miałyśmy już kontaktu. Płakałam często w poduszkę, ale miałam wspaniałego ojca. Tatuś bardzo mnie kochał, a ja jego. Jednak i jemu ciężko było. Przed wojną mieliśmy na Szwederowie sklep, Niemcy nam go zabrali, po wojnie tatuś pracował w zakładach papierniczych często po 12 godzin, więc bywałam w domu sama. Później wyszłam za mąż, przyszliśmy do Żnina. Dostaliśmy pierwsze mieszkanie w tak zwanej willi sędziowskiej. Wspaniali ludzie tam mieszkali, między innymi rejent Tadeusz Dobaczewski z rodziną. Nie było to żadne luksusowe mieszkanie, po prostu lokal na strychu. Kiedy urodziły się dzieci dostaliśmy lokal na Placu Wolności. Tu też trzeba było wszystko przebudować. Nie było ani łazienki, ani ubikacji. Za to widoki piękne, z jednej strony na Basztę i rynek, z drugiej na ogród i jezioro. To mnie cieszy do dziś. Martwię się tylko jak teraz po śmierci męża, utrzymam to mieszkanie. Wbrew temu, co niektórym się wydaje, ani on, ani tym bardziej ja kokosowych emerytur nie mieliśmy, a kiedy mąż chorował, na leki szło bardzo dużo pieniędzy.

Przeżyliście Państwo wspólnie 60 lat. Dało się wytrzymać?
Chwilami było ciężko, ale sprzeczaliśmy się jedynie o dzieci. Im też nie było ławo, bo często były w domu same, z powodu naszej pracy. Czasem miałam świadomość, że jak mój zodiakalny Rak, cofam się do tyłu, ale byłam zawsze osobą ugodową. Miłość naprawdę potrafi wiele znieść, jest najważniejsza. Poza tym mieliśmy wspólną pasję, turystykę. Nadal należę do żnińskiego PTTK.

**

TECZKA OSOBOWA:

**

Anna Mrozik - absolwentka Liceum Administracyjno-Handlowego w Bydgoszczy. Jako panna nazywała się Mróz. Jej zawodowe życie było związane z Zespołem Adwokackim, który prowadził jej mąż. Lubi śpiewać i uśmiechać się do ludzi, nawet kiedy jest jej bardzo ciężko, nie mówi o swych kłopotach. Aktywna członkini żnińskiego PTTK. Mawia, że bez „Boga ani do proga”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!