Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Recenzja: Premiera HBO GO: “Komando Breitnera” – film o tym, że każdy naród ma trupa w szafie

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski

Podobno każdy ma jakiegoś trupa w szafie. A już każdy naród, to trupów ma z reguły zatrzęsienie, bo trudno doszukać się jakiejś nacji, która wieki całe szlachetna była do bólu, walczyła tylko za wolność waszą i naszą, i nigdy nikogo nie niewoliła nawet odrobinę… Potem jedni jakoś się z tymi traumami biorą za bary, a drudzy niespecjalnie, bo po co psuć nastrój. Ot, choćby Francuzi nasi kochani, których ponoć uczyliśmy używania widelców. Kiedy rozpadało się imperium kolonialne, mieli swoje jądra ciemności. A najciemniejsze było w Algierii.

I tak naprawdę niewiele znajdziemy choćby filmów na temat tamtej wojny. Nie ma żadnych „Plutonów” czy „Ofiar wojny”, które wstrząsały Ameryką po Wietnamie… I dlatego „Komando Breitnera” – świeżutka premiera HBO GO – to smakołyk, nie tyle filmowy, co kontekstowy. Choć smakołyk z lekka dziwaczny. Trochę tu kopii „Czasu Apokalipsy”, trochę kliszy „Parszywej dwunastki”, tyle że wszystko w komicznie zminiaturyzowanej, bezrozmachowej wersji. Trochę filmu akcji, i jednak trochę rozliczeniówki - bo w czasie tamtej wojny z narodu mającego o sobie mniemanie wybitne, wylazły przecież upiory i bestie wyjątkowej szpetoty.

Tak więc mamy końcówkę algierskiej batalii, w której obie strony prześcigają się w makabrze. Na terytorium kontrolowanym przez partyzantów znika oficer z wybitnej rodziny. Nie wiadomo, czy nieprzyjaciel go schwytał i złamał, czy po prostu pułkownik zginął. Do wyprawy po pamiątkę po nim – żeby było co do trumny schować – zostaje szantażem zmuszony pan Breitner. Weteran z Indochin, alkoholizujący się namiętnie w wyniku traum. Breitner werbuje cudaczne komando, złożone z żołnierzy-skazańców oraz dwóch pań, Azjatki i Algierki. I całą gromadką zanurzają się w piekle.

Co tu jest najciekawszego? Udało się na pewno pokazać - i to bez gadulstwa – paskudny społeczny splot, jaki mieliśmy w rozpadających się koloniach i dylematy, jakie towarzyszyły ludziom w ten splot wkręconym. Choćby żołnierzom – bo jak zlepić sobie w głowie patriotyczne ideały z codziennym zezwierzęceniem? W paru scenach sugestywnie oddano też makabrę tej zapomnianej wojny, okrucieństwo zarówno ze strony francuskich spadochroniarzy, partyzantów, jak i zwykłych bandziorów. Szczerze mówiąc makabry jest tyle, że po pierwszych scenach zacząłem się zastanawiać, czy nie ona jest sednem tej opowieści…

Problem w tym, że twórcy filmu nie bardzo potrafili się zdecydować, w stronę jakiego kina maszerują. Do tego mimo pewnej namiastki epickości - którą naganiają wielkie przestrzenie - cały film zmienia się w bardzo kameralną rozgrywkę. Zaczynamy nawet odnosić wrażenie, że to bardziej awantura w barze niż poważna wojna, bo wszyscy się tu znają, kiedyś się już spotkali, albo są ze sobą spokrewnieni. Nie wyszło też tak naprawdę studium ludzi, którzy dostają w łapy boską moc zadawania śmierci lub pozostawiania przy życiu. Bo niestety „Czasem Apokalipsy” ten film na pewno nie jest.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Recenzja: Premiera HBO GO: “Komando Breitnera” – film o tym, że każdy naród ma trupa w szafie - Nowości Dziennik Toruński