Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przystanek pod ziemią lub na dachu

Grażyna Ostropolska
Centrum Bydgoszczy wygląda jak wielki parking. A mogło być spacerową aleją, atrakcyjną dla turystów i miłą oku tubylca. Pojawiały się takie wizje... Dlaczego na nich się skończyło?

Centrum Bydgoszczy wygląda jak wielki parking. A mogło być spacerową aleją, atrakcyjną dla turystów i miłą oku tubylca. Pojawiały się takie wizje... Dlaczego na nich się skończyło?

<!** Image 2 align=middle alt="Image 39901" sub="Parking na dachu pawilonu handlowego przy ul. Gdańskiej (obok „Rywala”) to propozycja BSS „Społem”. Za godzinny postój zapłacimy tu 2 zł. Miesięczny abonament za garażowanie pod chmurką kosztuje 70 zł. Obiekt nie jest strzeżony.">Auta parkowane przy Gdańskiej, blisko torów, to prawdziwa zmora dla tramwajarzy. Przynajmniej raz dziennie usuwa je laweta. Dworcową też trudno się przecisnąć, choć obowiązuje tu ruch jednokierunkowy. Bydgoską starówkę otacza wprawdzie kilka parkingów, ale... Ani to ładnie, ani zdrowo. Pięć lat temu pojawiły się pomysły, by auta z centrum wyprowadzić pod ziemię. Powstały nawet projekty podziemnych parkingów. Wywołały

kontrowersje.

Przenieść pomnik Walki i Męczeństwa w inne miejsce, a pod płytą Starego Rynku wybudować podziemny parking. Ta informacja o poufnych rozmowach miejskich notabli z francuskim inwestorem wywołała na przełomie lat 2000 -2001 istną burzę.

Kombatanci mówili o profanacji miejsc pamięci, opozycyjni radni o niejasnych intencjach osób sprawujących władzę. Nie bez powodu.

Rok wcześniej miasto zawiązało spółkę z „Budimeksem” i amerykańską firmą „Walker”. Wniosło do niej aportem grunty u zbiegu ulic Jagiellońskiej i 3 Maja oraz ziemię przy pl. Kościeleckich. Miały tam powstać wielopoziomowe parkingi. W spółce „Auto-Park” miała się też znaleźć ziemia wzdłuż ul. Pod Blankami, ale akurat z tego aportu nic nie wyszło.

Oficjalnie mówi się o konserwatorskiej barierze. Nieoficjalnie, że wspólnicy się nie dogadali. A firma „Walker” miała już gotowy projekt. Naprzeciw siedziby bydgoskich sądów (przy Wałach Jagiellońskich) miał stanąć, wpasowany architektonicznie w staromiejską zabudowę, okazały hotel z multikinem i podziemnym parkingiem na ponad 200 miejsc. - Był taki zamysł - potwierdzają w Wydziale Nadzoru Właścicielskiego UM - Niewykluczone, że do niego wrócimy, ale na razie nie ma tego w planach miasta.

Miasto nie zamierza też partycypować w zabudowie pl. Kościeleckich. Chce swoje udziały w spółce „Auto-Park” sprzedać. Trwa ich wycena. Prawdopodobnie kupi je Budimex i zainwestuje w

podziemne parkingi.

Być może już niedługo na placu Kościeleckich (ten teren dzierżawią od firmy „Auto-Park” bydgoskie MZK) stanie obiekt biurowy z pasażem handlowym i wielopoziomowym parkingiem. Mógł powstać dużo wcześniej, ale i tu interesy wspólników okazały się rozbieżne.

<!** reklama left>Miasto chciało, by „Budimex” usprawnił ruch komunikacyjny w kierunku Wałów Jagiellońskich. Ten zadania się nie podjął. Powód? W miejscu planowanych inwestycji trzeba było wyburzyć 2 kamienice i zapewnić lokum ich mieszkańcom. „Budimex” to spółka giełdowa, którą hiszpański zarząd rozlicza z każdego grosza. Musi przynosić zysk.

Sztandarowa inwestycja spółki „Auto-Park”, wielopoziomowy parking u zbiegu ul. Jagiellońskiej i 3 Maja, na brak klientów nie narzeka. Garażują tu okoliczni mieszkańcy, stały abonament wykupują pracownicy pobliskich firm. Z najtańszego (20 zł miesięcznie) korzystają rodzice dzieci przywożonych na zajęcia do Pałacu Młodzieży.

Zawiadujący parkingiem Mirosław Bachiński marzy, by w tej okolicy częściej pojawiała się miejska straż. Dojazdowe ulice blokują auta, kierowcy ignorują zakaz zatrzymywania. Szkoda im 3 zł za godzinę parkowania pod dachem.

Faktem jest, że usytuowanie tego parkingu nie jest najlepsze. Niegdyś planowano, że będzie do niego dojazd od ul. 3 Maja, wyburzono w zwiazku z tym jedną kamienicę. Przeszkodą okazała się następna - prywatna. Zaporowa była, podyktowana przez właściciela,

cena.

Ceną miesięcznego abonamentu (70 zł) kusi właścicieli aut BSS „Społem”. Przed rokiem spółdzielcy urządzili parking na dachu handlowego pawilonu przy Gdańskiej, tuż za „Rywalem”. Stromy podjazd jest podgrzewany, ale parking pod gołym niebem nie uchroni auta przed zmienną pogodą. A brak stróża - przed złodziejem.

<!** Image 3 align=right alt="Image 39901" sub="W bydgoskim Śródmieściu kierowcy stają, gdzie się da. Blokują torowiska, zastawiają wjazdy, zajmują chodniki. Mandaty niezbyt pomogą, jeżeli w Bydgoszczy nie będzie więcej parkingów. Budowa tych wielopoziomowych to, m.in., szansa na zamknięcie centrum dla kołowego ruchu. ">Za publiczne parkingi uchodzą te budowane przy kinach i marketach. Kto pracuje w pobliżu, traktuje je jak dzienny garaż. Atrakcyjny, bo bezpłatny. Dużym powodzeniem cieszą się parkingi osiedlowe. Powstają na placach dzierżawionych od mieszkaniowych spółdzielni. Najczęściej prowadzą je od lat ci sami ludzie. Zawarli wieloletnie umowy najmu, teraz je tylko przedłużają.

Właściciele miejskich gruntów dawno wyczuli, że ich wydzierżawianie popłaca. Za usytuowany w dobrym miejscu parking można zgarnąć parę tysięcy miesięcznego czynszu. A ten, kto go prowadzi, też na dochody nie narzeka. Pod warunkiem, że sam zabierze się do roboty, jak np. pan M. z parkingu przy Dworcowej. Wydzierżawił plac za budynkiem PKP, sam zaproponował cenę. - Byłem jedyną osobą, która przystąpiła do przetargu - wspomina. - Być może innych wypłoszyło miejsce do parkowania. Nie widać go z ulicy, trudno tu trafić. Ale pan M. zaryzykował i nie narzeka. - Pracujemy we troje: ja, żona i syn - mówi. Daje się przeżyć. Wyciągamy razem około 2 tys. miesięcznie.

W dyżurce państwa M. siedzi dorodny owczarek. Czujnością musi wykazać się w nocy. Strzeże aut klientów, którzy wykupili abonament i właścicieli, bo okolica tu niebezpieczna.

Kolega pana M., Łucjan N., po 14 latach dzierżawienia kilku parkingów, ma poczucie przegranej. - Ogrodziłem i utwardziłem 4 kolejowe place - mówi. - Urządziłem na nich parkingi, postawiłem portiernie i punkty sanitarne. Kiedy wszystko było gotowe, zrobiono wszystko, żeby się mnie pozbyć. Podwyższano mi czynsz, doprowadzono do zadłużenia, wystawiono mi sądowy nakaz płatniczy.

Dziś 75-letni pan Łucjan boi się, że owego długu (ok. 20 tys. zł) nie spłaci. - Zgodziłem się na sądową ugodę, bo tak radził mi adwokat - mówi. - Tylko skąd brać po 2 tys. miesięcznie?

Emeryturę ma niewielką, choć przepracował całe swoje życie. Kierował niegdyś bazą transportową w bydgoskiej „Belmie”, potem szefował bazie w Lipnikach. - Ale finansowo najlepiej mi się wiodło, gdy zostałem portierem w „Orbisie” - wspomina. Kiedy nastała III RP, wziął się za prywatny biznes. Dzierżawił od PKP tereny i urządzał na nich parkingi. - Myślałem - mówi - że słowne umowy też coś znaczą. Okazałem się naiwny. W PKP, gdy brałem grunty w dzierżawę, mówiono mi: „Jakoś się dogadamy. Pan zainwestuje w parkingi, a my obniżymy panu czynsz”. I początkowo obniżali.

Do czasu, gdy i w PKP pojawił się kapitalizm, a z PRL-owskiego molocha wypączkowały spółki-córki nastawione na zysk.

Zmieniały się nazwy central i spółek, pozostawali w nich ci sami ludzie, m.in., Jolanta Z., z którą Łucjan N. zawierał kolejne umowy najmu parkingów. Sześć lat temu pani Z. prezentowała centralę zakupów i sprzedaży bydgoskich PKP, rok później podpisywała z panem N. umowę na parking jako szefowa „Ferpolu”, spółki-córki PKP.

„Ferpol” miał zaopatrywać kolej. Przetrwał 3 lata. W 2004 r. upadłą spółką zajął się syndyk. Łucjan N. już wtedy miał zaległości w czynszu i syndyk upominał się o dług. - Klientów mi ubywało - tłumaczy N. - bo ludzie biednieli, a opłaty rosły. Prąd, woda, ubezpieczenie, podatki, wynagrodzenie dla ludzi - było ich kilkunastu na 4 parkingach. Prosiłem o obniżenie czynszu, dokładałem do interesu sprzedając samochód.

W podwyższanym mu czynszu i wielokrotnie aneksowanych umowach pan N. wietrzy spisek. - Nagle wypowiadano mi umowę i ogłaszano przetarg - twierdzi. - Nawet mnie o nim nie informowano.

Pogodził się z utratą 2 parkingów obok dworca przy Zygmunta Augusta. Trudniej było mu oddać największy plac przy Rycerskiej. - Sam ten teren ogradzałem - pokazuje ogromny plac przy dawnym urzędzie celnym. - Zasypywałem stare tory, równałem i utwardzałem grunt, montowałem latarnie. Zbudowałem tu portiernię, wiatę i łazienkę. W całym mieście umieściłem kilkadziesiąt reklam, które informowały, jak dojechać na parking. Płaciłem za projekty, za pozwolenia. By je otrzymać, dziesiątki godzin spędziłem w urzędach. Na gotowe, czyli utwardzony i ogrodzony przeze mnie plac wprowadziła się Jolanta Z. ze swoją nową spółką. - Już niezwiązaną z PKP, bo była dyrektor przeszła na emeryturę - tłumaczy - ale dzierżawiącą od PKP cały ten teren.

To z nią, jako wynajmującym parking, podpisał N. kolejną umowę. - Niewiele miałem do powiedzenia, gdy spółka Jolanty Z. zabierała mi jedną trzecią placu - mówi - a mój czynsz niewiele się zmniejszył. Na dodatek musiałem się godzić, by transport składowanych na jej placu materiałów termoizolacyjnych odbywał się przez mój parking. To wyglądało tak, że ja płacę za ochronę ich towaru - ocenia.

<!** Image 4 align=left alt="Image 39904" sub="Łucjan N. nie może się pogodzić z utratą parkingu przy ulicy Rycerskiej. To on utwardzał plac, na którym teraz jest magazyn.">Jolanta Z. nie chce się wdawać w szczegóły współpracy z Łucjanem N.: - Moja spółka nie ma już nic wspólnego z dzierżawą parkingu przy Rycerskiej - wyjaśnia. - Właścicielem terenu jest teraz zakład nieruchomości PKP, od którego i moja spółka dzierżawi teren, gdzie składamy towar. O panu N. powiem krótko: zalegał nam z opłatą za czynsz, więc sprawę skierowaliśmy do sądu. Kiedyś zdarzało się, że czynsz temu pan obniżałam, choć nie powinnam była tego robić. Teraz w sprawie spłaty długu obowiązuje nas

sądowa ugoda.

Ta ugoda panu Łucjanowi zadrą w sercu stoi. Przy Rycerskiej nadal ma swoje rzeczy. Tu też zostawił swojego psa. 9-letni Baster na swój los nie narzeka, ma zapewnione dożywocie.

Nowy dzierżawca parkingu o poprzedniku rozmawiać nie chce. Twierdzi, że za to, co N. tu zostawił, otrzymał zapłatę. - Nie do ręki. Pieniądze dostali jego byli pracownicy - słyszę. - W ramach zaległych wynagrodzeń.

Ci, którzy nadal pracują na parkingu nie najlepiej pana Łucjana wspominają: - On pracą się nie zhańbił - mówią. - Chodził w garniturze jak wielki pan i rządził. My woziliśmy taczką tłuczeń do utwardzania placu, machaliśmy łopatą. A w portierni - ani kawy, ani herbaty. Nawet grzałkę nam odłączał. Dopiero nowy dzierżawca dostrzegł w nas ludzi. I postawił na marketing, który przyciągnie klientów. Pan N. ich zrażał. Jak ktoś na czas abonamentu nie zapłacił, nie wydawał mu auta. Teraz z klientem się negocjuje. I wychodzi na to, że prowadzenie parkingu może się opłacać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!