Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

PRL nie chciała mówić o pożarach

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Pożoga w Kamieniu Pomorskim należy do najbardziej tragicznych w ostat-nich kilkudziesięciu latach. Dramaty, wywołane przez płomienie, nie omijały też naszego regionu. Nie zawsze jednak można było poznać całą prawdę.

Pożoga w Kamieniu Pomorskim należy do najbardziej tragicznych w ostat-nich kilkudziesięciu latach. Dramaty, wywołane przez płomienie, nie omijały też naszego regionu. Nie zawsze jednak można było poznać całą prawdę.

<!** Image 2 align=right alt="Image 117279" sub="Jeden
z największych pożarów w najnowszej historii Torunia: 29 stycznia 2008 wieczorem zaczęły płonąć Zakłady Drobiarskie „Drosed”. Ogień strawił pomieszczenia
o powierzchni 18 tysięcy metrów kwadratowych. Do wczesnych godzin rannych
z pożarem walczyło aż 220 strażaków z 65 jednostek z całego niemal regionu. / Fot. Jacek Smarz">Tragedia mieszkańców socjalnego budynku w Kamieniu Pomorskim znalazła się na pierwszych stronach gazet, była analizowana i opisywana we wszystkich mediach przez kilka dni, ogłoszono żałobę narodową. Czy było tak zawsze? Niestety, nie. Szczególnie zaskakująco traktowano tego typu tragedie w czasach Polski Ludowej.

Dramat w Górnej Grupie

Najtragiczniejszy pożar w naszym regionie wybuchł w nocy z 31 października na 1 listopada 1980 roku w szpitalu psychiatrycznym w Górnej Grupie, oddziale szpitala w Świeciu nad Wisłą. W budynku przebywało 319 pacjentów. Zajmowali oni drugie i trzecie piętro. Szpital był przepełniony, łóżka stały jedno przy drugim.

Płomienie pojawiły się tuż po godz. 23. Bezpośrednią przyczyną była nieszczelność przewodu kominowego. W pożarze zginęło 55 pacjentów szpitala, a 26 zostało ciężko poparzonych. Część chorych nie mogła uciec, była bowiem przytwierdzona do łóżek pasami. Inni nie mieli dojścia do klatki schodowej, bo przejście zostało zamurowane. Nie można też było ratować się przez okna, bowiem były one zabite „na amen” gwoździami.

<!** reklama>Według relacji świadków, akcja ratunkowa była prowadzona chaotycznie. Panował kilkunastostopniowy mróz. Jeszcze przed północą zjawiło się kilka jednostek straży pożarnej, ale nie miały skąd czerpać wody: staw był zamarznięty i zaśmiecony. Trzeba było czekać na beczkowozy.

W stan oskarżenia postawiono dyrekcję szpitala, jednak jeden z oskarżonych zmarł w trakcie procesu, a drugi został uniewinniony. Większą część tragicznie zmarłych pacjentów (46 osób) pochowano bez identyfikacji w zbiorowej mogile na szpitalnym cmentarzu. Spalone resztki zmieściły się w dziecięcych trumienkach. Peerelowskie władze nie zgodziły się na nagrobki i tablicę z nazwiskami ofiar, jedynie na tabliczki „NN”.

12 grudnia 1980 roku, dzień po zbiorowym pogrzebie, rząd wydał oświadczenie, w którym „zapomniał” podać liczbę ofiar: „Komisja rządowa (...) informuje, że w wyniku ofiarnej pracy ludzi i sprawnie zorganizowanej akcji ratowniczej z 319 pacjentów uratowano 266 oraz nie dopuszczono do rozszerzenia się pożaru na cały budynek szpitala. (...) Po zakończeniu wszystkich koniecznych czynności komisja rządowa poda do publicznej wiadomości pełny komunikat”.

<!** Image 3 align=left alt="Image 117279" sub="24 października 2008 roku, krótko po północy, w Bydgoskiej Fabryce Kabli zapalił się magazyn poliuretanu. Na szczęście ogniem nie zajęły się obiekty sąsiadujące z budynkiem. Na zdjęciu: nocna akcja strażaków. / Fot. Dariusz Bloch">Do dziś go nie wydano.

Łuna „na pół miasta”

W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat aż trzy razy bydgoszczanie obserwowali wielką łunę w samym centrum miasta. Po raz pierwszy 1 września 1936 roku. Wieczorem około 19.30 nocny stróż zauważył ogień w trzypiętrowym budynku tzw. młynów Rothera na Wyspie Młyńskiej, należącym do Państwowych Zakładów Zbożowych. Wewnątrz znajdowały się urządzenia młyńskie, m.in., niedawno zakupionych 20 zagranicznych maszyn.

Pożar szybko się rozprzestrzeniał z uwagi na silny wiatr, na nieszczęście wiejący w stronę fary, teatru i pobliskich magazynów. Zmobilizowano wszystkie miejskie siły strażackie. Na miejscu zjawiło się, jak określono „10 wylotów do gaszenia”, także straż miejska i wojsko do pomocy. W trakcie akcji zawaliła się jedna ze ścian budynku, na szczęście nikt z gaszących nie ucierpiał. Potem ogniem zajął się i drugi gmach młynów, z którego jednak wcześniej wyniesiono 10 ton zboża.

Jak donosił reporter „Dziennika Bydgoskiego”, „całe śródmieście było zadymione”. Pożar opanowano około północy. Straty oszacowano na pół miliona ówczesnych złotych.

Następny, równie wielki pożar, wybuchł w piątek, 5 lutego 1960 roku, w mroźny wieczór, ok. godz. 20. Łunę było widać „na pół miasta”. Płonęły dwa z pięciu spichrzów nad Brdą, wybudowane w początkach XIX wieku o konstrukcji szachulcowej, czyli drewniano-ceglanej, popularnie zwanej „murem pruskim”. Dziesięć dni wcześniej zostały wpisane do wojewódzkiego rejestru zabytków...

Wewnątrz mieściły się magazyny Argedu i przedsiębiorstwa radiofoniczno-telewizyjnego, w których przechowywano, m.in., terpentynę, lakiery, papę, smołę oraz... odbiorniki radiowe i telewizyjne. Strażacy przybyli z całego niemal województwa pompowali wodę prosto z Brdy. Około godz. 22 zawalił się pierwszy spichrz. Potem drugi. Pozostałe trzy udało się uratować.

Już następnego dnia ówczesna Wojewódzka Rada Narodowa podjęła decyzję o odbudowie straconych budynków z przeznaczeniem na „cele kultury i sztuki”. Nie trzeba chyba dodawać, że do dziś luka w spichrzowej zabudowie nie została wypełniona. Poinformowano też, że prokuratura zatrzymała do wyjaśnienia 7 osób z przedsiębiorstw, których towary były magazynowane.

Po raz trzeci w XX stuleciu łuna pożaru rozświetliła na długie godziny noc nad Bydgoszczą z 7 na 8 lipca 1986 roku. Spłonął wtedy wojskowy magazyn przy ul. Karmelickiej, sąsiadujący z budowaną Operą Nova. Budynek był wprawdzie murowany, ale wewnątrz o konstrukcji drewnianej. Przechowywano tam chemikalia, farby, a także odzież wojskową.

I ten pożar wybuchł wieczorem, ok. godz. 20. Spostrzegli go mieszkańcy domów po drugiej stronie ul. Focha, kiedy już cały budynek stał w ogniu. Tzw. ognie lotne, roznoszone przez wiatr, docierały nawet do stacji paliw przy moście przy ul. Bernardyńskiej. Szczególne niebezpieczeństwo zagrażało farze, spichrzom i domom na starówce, bowiem w tamtą stronę dął wiatr. Poważne zagrożenie dla konstrukcji budowanej opery stwarzała wysoka temperatura. Równolegle z gaszeniem polewano więc wodą ściany opery, by je schłodzić. Jak się okazało, skutecznie.

W akcji gaszenia uczestniczyło 270 strażaków z Bydgoszczy i regionu z 56 jednostek. Zużyto 14 i pół tysiąca kubików wody.

Następnego dnia na ostatniej stronie gazet ukazała się tylko mała wzmianka o pożarze. Pierwszą kolumnę wypełnił imponujący rozmiarami materiał o „gospodarskiej” wizycie sekretarza KC PZPR, towarzysza Józefa Baryły, w naszym regionie.

Tajne przez poufne

Toruńska Elana na początku lat 70. znajdowała się w okresie intensywnej rozbudowy. Wznoszono działy zwane Elaną II i III. Zimą 1972 roku o godz. 8 rano w jednej z hal na wydziale DMT, podstawowego półproduktu do wyrobu włókien syntetycznych imitujących jedwab, wybuchł pożar. Następnego dnia prasa doniosła z dumą, że w ciągu pięciu minut dzięki wzorowej postawie zakładowej straży i samych pracowników pożar został ugaszony, choć straty trzeba było liczyć w milionach złotych.

Półtora roku później doszło w Elanie do o wiele groźniejszego pożaru, którego opanowanie zajęło wiele godzin, a straty były gigantyczne. Tym razem jednak o wydarzeniu lokalna prasa nie zająknęła się nawet słowem. Prawdopodobnie na skutek tzw. zapisu cenzorskiego.

O tym, co się naprawdę stało, mogli dowiedzieć się mieszkańcy regionu jedynie tzw. pocztą pantoflową albo bardziej domyślni czytelnicy ukazującego się wówczas tygodnika „Fakty ’73”.

Dwa miesiące później w obszernym artykule poświęconym kontroli przeciwpożarowej i wykryciu rażących zaniedbań w różnych zakładach ówczesnego województwa, np. w Fabryce Opakowań Blaszanych w Bydgoszczy, napisano o niedawnym wielkim pożarze w... „jednym z największych zakładów w województwie”.

Jak ustalono, już w 1968 roku kontrola przeciwpożarowa w Elanie wskazała na rażące zaniedbania ochrony przeciwpożarowej. Błędów jednak nie usunięto. Zemściło się to pięć lat później.

Przytoczone zostały fragmenty zapisów pokontrolnych z roku 1968: „Analizując istniejące zagrożenie przeciwpożarowe należy stwierdzić, że jest ono bardzo poważne”. Chodziło o to, że w halach znajdowały się podwieszane sufity wykonane z łatwopalnej dermy. Płonąc, taka derma opada płatami, prosto na surowce i gotowe wyroby, tworząc kilkanaście źródeł pożaru równocześnie. Mało tego - tenże materiał składowano w belach, a w tej postaci w wysokich temperaturach mógł on ulegać samozapłonowi. Poza tym do zapalenia się całych stert wystarczała jedna iskra, a tymczasem instalacja elektryczna na długich odcinkach przylegała do tychże bel.

27 czerwca 1973 roku rzeczywiście zrobiło się bardzo gorąco. Doszło do tragedii. Straż nie była w stanie ugasić ognia z zewnątrz, ponieważ ściany kontenerowej konstrukcji hali wyłożone były od środka pianką poliuretanową.

Był to kolejny z wielkich pożarów epoki „wczesnego Gierka” po rafinerii w Czechowicach (37 ofiar śmiertelnych) i poznańskim Stomilu. Dopiero po pożarze w Elanie zdecydowano o generalnej modernizacji sprzętu strażackiego i zainwestowaniu w ochronę przeciwpożarową.

Drosed, czyli zgliszcza

Inny wielki pożar w Toruniu wybuchł w styczniu 2008 roku. Ogień zamienił wówczas w zgliszcza Zakłady Drobiarskie „Drosed”. Płomienie pojawiły się tuż przed godz. 18 w magazynie pełnym kartonowych opakowań. Potem wdarły się do maszynowni, gdzie znajdowała się instalacja z amoniakiem, zagrożona wybuchem. Ogień przez dach pokryty papą przeniósł się na halę produkcyjną. Wytworzyła się tak wysoka temperatura, że odkształciła się stalowa konstrukcja hali!

Dach zawalił się jeszcze przed północą, a płomienie na dobre ogarnęły linię produkcyjną. Dopiero przed drugą w nocy strażacy przejęli kontrolę nad pożarem. Około godz. 4 nad ranem ogień stłumiono, ale dogaszanie zgliszczy trwało cały nastęny dzień.

Ocalała jedynie murowana część obiektu, gdzie mieściła, się m.in., administracja. Doszczętnie spłonęła hala, w której znajdowała się linia produkcyjna. Ogień strawił pomieszczenia o powierzchni 18 tysięcy metrów kwadratowych. W kulminacyjnym momencie walczyło z pożarem aż 220 strażaków.

Warto wiedzieć

Krzyk nie zna echa

Tragedia w szpitalu w Górnej Grupie stała się tematem piosenki Przemysława Gintrowskiego do słów Jacka Kaczmarskiego:

„Stanął w ogniu nasz wielki dom

Dym w korytarzach kręci sznury Jest głęboka naprawdę ciemna noc Z piwnic płonące uciekają szczury. Krzyczę przez okno, czoło w szybę wgniatam Haustem powietrza robię w żarze wyłom Ten co mnie słyszy ma mnie za wariata Woła - Co jeszcze świrze ci się śniło? Więc chwytam kraty rozgrzane do białości Twarz swoją widzę twarz w przekleństwach A obok sąsiad patrzy z ciekawością Jak płonie na nim kaftan bezpieczeństwa. Lecz większość śpi przez sen się uśmiecha A kto się zbudzi nie wierzy w przebudzenie Krzyk w wytłumionych salach nie zna echa Na rusztach łóżek milczy przerażenie (...)”

Fakty

Czasami ogień spada z nieba, ale najczęściej winny jest człowiek

W PRL-u tego rodzaju tragedie były zwykle utajniane. Tak stało się, m.in., z pożarem w baraku (wykorzystywanym jako sala dla kina objazdowego) w Wielopolu Skrzyńskim na Podkarpaciu w maju 1955 roku. Zginęło wówczas 58 osób, w tym większość dzieci. Ogień wybuchł po tym, jak operatorowi na zwój celuloidowej taśmy filmowej spadł zapalony papieros. Od taśmy natychmiast zajęła się drewniana podłoga i pozostałe taśmy. Droga ucieczki wiodła przez jedne drzwi, bowiem okna były zabite na głucho. W sali przebywało około 200 osób.

Utrzymanie tajemnicy nie było już możliwe w 1981 roku, kiedy to w Szczecinie spłonęła „Kaskada”, kombinat gastronomiczno-rozrywkowy. Pożar wybuchł rano 27 kwietnia. W budynku było wówczas ok. 20 osób, głównie uczniów Zespołu Szkół Gastronomicznych odbywających tu praktykę. Spośród 14 osób, które zginęły w płomieniach, oni stanowili większość. Przyczyną pożaru było zwarcie w instalacji elektrycznej.

26 czerwca 1971 roku w pożarze w rafinerii ropy naftowej w Czechowicach-Dziedzicach zginęło 37 osób, a 105 zostało poparzonych. Tym razem ogień „przyszedł z nieba”. W trakcie burzy piorun uderzył w kominek zbiornika ropy.

Największy we współczesnej Polsce pożar lasu zanotowano 26-30 sierpnia 1992 r. na Śląsku. Dogaszanie płomieni trwało 2 tygodnie. Ogień strawił ponad 10 tysięcy hektarów lasu w okolicach Kuźni Raciborskiej. Zginęły 3 osoby. W tym samym miesiącu wielki pożar pojawił się w lasach naszego regionu, w Puszczy Bydgoskiej w okolicach Solca Kujawskiego. Ogień gaszono przez dwa dni, a z dymem poszło około 3 tysięcy hektarów lasu.

Jak wynika z danych Komendy Wojewódzkiej PSP w Toruniu, w ostatniej dekadzie w naszym regionie najwięcej pożarów wybuchło w 2005 roku. Jednostki ochrony przeciwpożarowej interweniowały wówczas ponad 10 tysięcy razy, prawie dwukrotnie więcej niż 4 lata wcześniej. W roku 2008 interweniowano 8776 razy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: PRL nie chciała mówić o pożarach - Express Bydgoski