Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawdy o księżach nie można się bać

Jacek Kiełpiński
„W każdej diecezji powinny powstać kościelne czy też świeckie, ale wspierane przez Kościół, komisje, które mogłyby przeprowadzić lustrację. Byłoby to, moim zdaniem, działanie dla dobra Kościoła.”

„W każdej diecezji powinny powstać kościelne czy też świeckie, ale wspierane przez Kościół, komisje, które mogłyby przeprowadzić lustrację. Byłoby to, moim zdaniem, działanie dla dobra Kościoła.”

Rozmowa z prof. WOJCIECHEM POLAKIEM z Instytutu Politologii UMK w Toruniu o inwigilacji Kościoła i metodach werbowania agentów wśród księży.

Ilu agentów w sutannach działało na naszym terenie? Czy na to pytanie znamy odpowiedź?

<!** Image 2 align=right alt="Image 26046" >I tak, i nie. Zestawienia statystyczne sporządzane przez SB mówią o osobach związanych z Kościołem, czyli są wśród nich zapewne, poza kapłanami, także kościelni, organiści i gosposie. Jako „administratorzy parafii” występują w tych zestawieniach proboszczowie. Z danych ogólnopolskich z 31 grudnia 1982 roku - opublikował je niedawno „Dziennik” - wynika, że w województwie toruńskim było 74 TW wśród ludzi związanych z Kościołem. Ciekawsza jest druga liczba - współpracownikami miało być aż 53 proboszczów. Dla Bydgoszczy te relacje są następujące: 168 TW łącznie, w tym 107 proboszczów, a dla Włocławka 83 agentów łącznie, w tym 59 proboszczów.

Można tym cyfrom wierzyć?

Mogą raczej mylić. Dotarłem do wykazu statystycznego agentów wśród księży województwa toruńskiego z 1 lutego 1985 r., który mnie zaskoczył. Przez kilka przynajmniej lat wykazywano podobną liczbę agentów związanych z Kościołem (siedemdziesięciu kilku) i nagle, na początku 1985 r. tajnych współpracowników ubyło. Wykazano wówczas 49 agentów wśród ludzi związanych z Kościołem i tylko 23 wśród proboszczów. Sądzę, że jakiś czas wcześniej doszło do weryfikacji agentów, stąd tak raptowny spadek.

Czy to znaczy, że wśród księży byli fikcyjni agenci, wykazywani tylko dla poprawienia statystyki?

Jestem tego pewien. Pamiętajmy, że każdy oficer wydziału IV SB, zajmującego się Kościołem, tak jak koledzy z innych wydziałów, miał obowiązek prowadzenia 12-14 agentów. W SB obowiązywały plany, podejmowano zobowiązania - klasyczne PRL-owskie zwyczaje. Trzeba się było wykazywać, by awansować. A księży nie było łatwo werbować.

Kiszczak wskazywał metody, miał ponoć takie powiedzenie: „korek, worek i rozporek”, czyli haki na księdza widział w sferze alkoholu, nadużyć materialnych i niedotrzymania celibatu.

Najczęściej stosowano ten pierwszy sposób. Obowiązywało rozporządzenie Kiszczaka, w którym nakazywał on milicjantom z drogówki przekazywanie nietrzeźwego kierowcy księdza pracownikom SB. A oni dawali mu do wyboru - utrata prawa jazdy albo współpraca. Trudno powiedzieć, ilu księży dało się w ten sposób złamać. Faktem jednak jest, że po zabójstwie księdza Jerzego Popiełuszki milicja często nie wykonywała tego polecenia i nietrzeźwi księża, prowadzący samochody, nie trafiali na SB.

A plany obowiązywały. Stąd konieczność mnożenia fikcyjnych agentów?

Jedną z dość powszechnych metod było nachodzenie księdza w parafii. Wprawdzie kapłana obowiązywał zakaz przyjmowania u siebie oficera SB - zalecenia wewnątrzkościelne, jednak wielu, może czasem przez grzeczność, może z obawy o trudności w prowadzeniu remontu świątyni, godziło się na rozmowę. To były najczęściej rozmowy o niczym. Ksiądz wiedział, że nie może mówić o rzeczach istotnych, ale nie przypuszczał, że z każdego takiego spotkania esbek spisze notatkę. Gdy spotkań było więcej, zakładano teczkę. Do nadania pseudonimu był już tylko krok. Są takie teczki pracy agenta, w których nie ma donosów pisanych przez TW, a tylko notatki prowadzącego go funkcjonariusza. Często widać, że informacje pochodzące od rzekomego TW są praktycznie bezwartościowe. Co ciekawe, właśnie w wydziale IV często przyjmowano, że TW nie musi podpisać deklaracji o współpracy. Dlatego łatwo było „spreparować” agenta bez jego wiedzy.

Zna Pan taki przykład?

Znam przypadek pracy agenta bez podpisanej deklaracji. Nie chodzi tu o księdza, tylko profesora prawa Jerzego Śliwowskiego. Przez lata był czynnym TW, a dokumentu takiego nie podpisał. Czyli deklaracje nie były dla esbeków najważniejsze.

<!** reklama>**Czy uważa Pan, że jeżeli w teczce są wyłącznie notatki urzędowe, a brak jest własnoręcznych donosów, może to wskazywać na swoistą manipulację lub nawet rodzaj fałszerstwa, uczynionego przez oficera prowadzącego?**

Oczywiście. Tak właśnie jest, moim zdaniem, w przypadku wielu księży. Dlatego każdy przypadek trzeba analizować indywidualnie, należy poznać teczkę pracy, jeśli oczywiście jest. Odpisy donosów znajdujące się w teczkach innych spraw też są ważne, ale najcenniejsze są rękopisy agenta. Z moich informacji wynika, a potwierdza to tajemnicze zniknięcie ponad połowy agentów spośród proboszczów województwa toruńskiego, że esbecy informacje uzyskiwane od kilku faktycznych agentów rozpisywali na innych, by wzmocnić ich rolę, by ich dodatkowo uwiarygodnić w oczach przełożonych.

Wygląda więc na to, że aparat bezpieczeństwa był podszyty fikcją. Nie taki diabeł straszny?

Bardziej siermiężny niż mogłoby się wydawać. SB w województwie toruńskim liczyło zaledwie około 200 funkcjonariuszy, po stanie wojennym około 300, a wydział IV dysponował jedynie dwoma minifonami, czyli magnetofonami wielkości dyktafonów, które służyły głównie do nagrywania kazań w kościołach. Czasami nie udawało się esbekom nagrać mszy, bo minifon zablokowany był przez funkcjonariusza w innym kościele. Im czasem brakowało nawet taśm! W aktach znajduje się obok spisanych kazań także sama taśma z nagraniem. Natrafiłem jednak także na kuriozalne zapiski - któryś z esbeków wyjaśniał, że nie dołącza do akt taśmy, bo ta musiała zostać użyta do kolejnego nagrania.

A co z osławionymi podsłuchami?

Najczęściej stosowany był podsłuch telefoniczny. Od lat bodajże 60. podsłuchiwano rozmowy prowadzone z telefonu znajdującego się w Duszpasterstwie Akademickim oo. Jezuitów. Nagrywano i spisywano wszystko. Bo każda rozmowa mogła posłużyć do szantażu. Czytałem np. rozmowę jakiejś gosposi, która kontaktowała się z dostawcą rąbanki. Każde słowo o żeberkach, które oferował najpewniej mieszkaniec wsi, zostało spisane i do dziś znaleźć je można w archiwum IPN. W Duszpasterstwie Akademickim funkcjonował też podsłuch domowy. Mikrofony zostały zamontowane w suficie sklepu, znajdującego się na parterze budynku. Na początku lat 90. UOP dotarł do dokumentów, w których były plany tej sieci. Mikrofony zostały odnalezione i zdemontowane.

W swej pracy dotyczącej działań SB wobec Kościoła, która znalazła się w książce „Trudne lata przełomu”, wspomina Pan o próbach skompromitowania znanego toruńskiego duszpasterza, księdza Stanisława Kardasza.

Z teczki rozpracowania tego księdza wyłania się wielka nienawiść toruńskiej SB do niego. Słynne msze za ojczyznę, gromadzące opozycję demokratyczną, były regularnie nagrywane. Fragmenty z owych nagrań znajdowały się w raportach kierowanych do Warszawy. Księdza szykanowano najrozmaitszymi metodami. Czytałem grubą teczkę zawierającą analizy chemiczne nalewek, które zabezpieczono u księdza Kardasza w czasie przeszukania. Jakiś chemik wywodził, że jedną z nich sporządzono na bimbrze, a tegoż pędzić przecież nie wolno. Ksiądz nalewkę ową dostał od kogoś w prezencie, za samo jej posiadanie chciano mu jednak wytoczyć sprawę sądową. Podobnych szykan wymyślano zresztą więcej.

Wróćmy do lustracji księży. Czy zamknięcie ust księdzu Tadeuszowi Isakowiczowi-Zaleskiemu wstrzyma ten proces?

Może tylko go opóźnić. W każdej diecezji powinny powstać kościelne czy też świeckie, ale wspierane przez Kościół, komisje, które mogłyby lustrację taką przeprowadzić. Byłoby to, moim zdaniem, działanie dla dobra Kościoła. W ten sposób można by pokazać, poza agentami (jak w każdej grupie społecznej byli tacy także wśród duchownych) księży, którzy się nie ugięli. Było ich zresztą wielu. Można też uchronić przed zniesławieniem księży, których esbecy rejestrowali jako tajnych współpracowników bez ich wiedzy i zgody.

Być może wykazane przez Pana mnożenie fikcyjnych agentów wśród duchownych było praktykowane w całej Polsce, czyli agentura wśród księży była mniejsza niż świadczą cyfry z zestawień.

Właśnie. Te zagadnienia trzeba badać. Nie można się ich bać. Gdy do lustracji podchodzi się bardzo starannie, poważnie, dysponując wiedzą o tamtych czasach - udaje się odsłonić prawdę. A chyba wszystkim na niej zależy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!