Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pójdę sobie i dam radę!

Redakcja
Żaden kurs menedżerski nie da tyle, co własna praca z ludźmi. Trzeba potrafić robić to, co oni robią. Myć bezsmugowo okna, przycinać krzaki, kosić trawę kosiarką, jeździć traktorem, odśnieżać - z Iwoną Hyską* rozmawia Janusz Milanowski

Pani nie używa określeń „moi pracownicy”, tylko „my”.

Tak, ponieważ jesteśmy jedną ekipą. Jestem właścicielką firmy, zarządzam i odpowiadam za nią, ale gdy się spotykamy w miejscu zlecenia, w jakieś fabryce, to jestem tak samo ubrana jak wszyscy.

A pracownicy mówią wtedy „pani prezes”?

Nie. Szefowa, albo pani kierownik. Nie cierpię tytułów. Po założeniu firmy sprzątającej, przez pierwszy rok sama też sprzątałam biura razem z zatrudnionymi dziewczynami. Pracują u nas osoby z różnym wykształceniem; studenci, czy ludzie po studiach, którzy nie mogą znaleźć pracy po studiach. Takie czasy…

Humaniści?

Najczęściej są to osoby po kierunkach pedagogicznych albo po ochronie środowiska. Chętnie przyjmuję ludzi po pięćdziesiątce. Nigdy nie określamy limitu wieku dając ogłoszenia, bo to jest dyskryminacja. Liczy się tylko chęć do pracy.

A skąd Pani wie, że „człowiek ma chęć do pracy”?

Wiele można się dowiedzieć z CV, ale ja mam też intuicję: spojrzę na człowieka i już wiem, czy on będzie dobrze pracował. Często trafiają do nas ludzie zwolnieni z innych firm, gdyż skończyło im się zlecenie wywalczone w drodze przetargu.

A jaka jest Pani historia?

Jestem mistrzem kaletnictwa po szkole zawodowej; na tamte czasy to był ktoś. Zawsze chciałam być prawnikiem i pomagać ludziom, ale niestety w naszej rodzinie nie wszyscy mogli się wykształcić. Pracowałam 18 lat w spółdzielni na Krasickich w Bydgoszczy, która po 91 roku stała się ajencją. Miałam wypadek, długo leczyłam kręgosłup i straciłam pracę. No i co tu zrobić? Potrafię szyć tylko torebki, tylko te paski, paski i paski… Byłam jedną z pierwszych zapisanych w Biurze Pracy, bo tak to się wtedy nazywało. Po dwóch miesiącach poszłam do samej pani dyrektor i mówię, że ja nie potrafię być na zasiłku, macie kredyty dla bezrobotnych, więc mi dajcie, a ja założę sobie własną działalność. Jednak moje wnioski ciągle odrzucano, więc znowu wkroczyłam z tupetem do jej gabinetu i zażądałam, żeby mój zasiłek wypłacono mi jednorazowo za cały rok, jako kredyt, ja go jeszcze spłacę, pójdę sobie stąd i dam radę! No i w końcu zdecydowali, że dostanę, tylko mam mieć zgodę męża i dwóch poręczycieli.

I tak się zaczęło…

Zaryzykowałam. Mąż pomógł mi zrobić stół kaletniczy, w Białych Błotach kupiliśmy używaną maszynę, a z hurtowni na Ślusarskiej przywiozłam materiał pod pachą . Mąż pracował w pekaesie jako kierowca między miastami, a potem na liniach międzynarodowych. A ja tak przez 10 lat w piwnicy, nie widząc słońca, klepałam tę swoją własną działalność, aż przyszli Chińczycy i zarzucili rynek swoimi wyrobami. Było rok 2000, 20-procentowe bezrobocie, a ja znowu bez pracy.

A co Pani szyła przez te 10 lat?

Torebki na handel, dobre i ładne. Sprzedawały je małe sklepiki w Bydgoszczy, Iławie, miałam również stosika na giełdach towarowych.

Dobrze Pani na tym wychodziła?

Tak. Zaczynałam od kilku sztuk, a potem wysyłało się do klienta po 50. Wstawałam o piątej rano, a kładłam się o pierwszej w nocy, ale nie narzekałam. Niestety rynek wschodni i duże markety wyeliminowały mnie z gry, jak wiele innych małych firm. I wylądowałam jako ochrona obiektu.

Portierka?

Tak, w jednej z fabryk, w których teraz moja firma sprząta. (uśmiech)

W której?

Neupack Polska. Po dwóch latach firma zdecydowała się zatrudnić zewnętrzną, profesjonalną ochronę. I znów zagrożenie utratą pracy. Ale ja, gdy już siedziałam na dyżurze, to wszędzie miałam czysto. Gdy w niedzielę zakład nie pracował, to myłam mopem korytarze, bo cóż ja tam miałam robić przez 12 godzin?

Krzyżówki rozwiązywać…

Nie! To nie ja! Dla mnie mordęgą jest przesiedzieć tutaj kilka godzin! Gdy rozwiązywano portiernię, to zaproponowano mi, żebym została sprzątaczką i zostałam. Nie powiem, żeby mi to odpowiadało. Bolało. Do pracy szłam z płaczem, bo przecież miałam własną firmę, a teraz ktoś mi wydaje polecenia... Pani zrobi to, pani zrobi tamto, a dlaczego tego pani nie zrobiła? No, ale trudno. Zaczęłam uczyć się jak wytrzeć biurko, jak dyrektorowi z ciekawości czegoś nie podejrzeć... Wtedy na biurkach leżało wszystko: nagana, nagroda, umowy, listy płac. I proszę mi wierzyć, że tej dyskrecji naprawdę trzeba się nauczyć. Wpajam to pracownikom, choć wszystko jest już w komputerach. Tak się zaczęła moja kariera z mopem i szmatą. Wszędzie było mnie pełno. Nie liczyłam godzin pracy. Gdy był remont, to sprzątałam w nocy, żeby rano było fajnie.

I jak to długo trwało?
Kiedyś pod koniec roku była inwentaryzacja i jeden z dyrektorów zapytał: a co pani tu robi? - No, panie dyrektorze, jak po Nowym Roku można przyjść do pracy w bałagan?! - A gdzie jest reszta pań, które sprzątają? - No, mają urlop – powiedziałam. - Jaki urlop?! - Wypisały wniosek i kadrowa dała im urlop… Pamiętam do dziś jak ten młody człowiek spojrzał i powiedział, że on z tym zrobi tu w końcu porządek i wynajmie firmę sprzątającą, bo tak nie może być, że jeden człowiek zasuwa, a reszta się obija. I poszedł. A ja stanęłam jak wryta. Myślałem, że do emerytury tu sobie posprzątam, a tu znów opcja „bez pracy”. Już nie miałam sylwestra, Nowego Roku, koniec zabawy…

Po ilu latach?
Po pięciu. I jeszcze ta myśl, że znowu mnie wykopią, a ja jestem coraz starsza. W Nowy Rok zrobiłam sobie drinka i myślę… Kobieto, jaka ty jesteś głupia, przecież nie masz firmy zlikwidowanej, tylko zawieszoną, wszystkie papiery są, więc drugiego stycznia marsz na Grudziądzką dopisać do działalności: obiekty przemysłowe – sprzątanie. I tak zrobiłam. Wzięłam te papiery w zęby, podeszłam do tego samego dyrektora i powiedziałam: Pan wspomniał o firmie sprzątającej, a ja mam taką firmę. Ofertę mam złożyć? Tak się znowu zaczęło. (śmiech)

I przyjął tę ofertę?
Był zaskoczony. Najpierw przyjął to do wiadomości i obiecał porozmawiać z dyrekcją w Wiedniu, ale spodobała mu się moja inicjatywa. Po pewnym czasie z dniem 2 maja 2005 roku podpisano ze mną umowę.

Wejdę Pani w słowo: a czy nigdy nie myślała Pani w ten sposób - mam przecież męża, który pracuje, co ja się tak bez przerwy będę szarpać, dam sobie trochę luzu. Wiele kobiet tak robi.
Hmm…

Nie chciała Pani skorzystać z komfortowej sytuacji, że mąż pracuje?
Pobraliśmy się, gdy miałam 21 lat, a mąż - 28. Sami, wspólną pracą doszliśmy do wszystkiego. Między nami zawsze było partnerstwo.

Pierwsza miłość?

Czy ja wiem (uśmiech)? Trochę miłość, trochę rozsądek. Zawsze dzieliliśmy się pracą. Mój mąż też ciężko pracował. Wybudowaliśmy się w Bydgoszczy i kiedy myśleliśmy, że mamy już wszystko, to nagle świat się zawalił. Mąż zachorował i w wieku 41 lat musiał pójść na rentę… Proszę sobie wyobrazić, syn zaczyna szkołę średnią, mąż nie wiadomo czy będzie chodził, czy wróci do pracy. Nie miałam komfortu, że mogę liczyć na faceta, że po to on jest, żeby pracował. Musiałam iść do przodu. Gdyby powiedzieli mi, że nie ma żadnej pracy, wzięłabym kij do ręki i sprzątała ulice w deszczu w Zieleni Miejskiej. Ja po prostu muszę pracować.

Wszystko, zatem spadło na Panią…

I wszystkiego się bałam, tylko nie pracy. Np. do 37 roku życia nie miałam prawa jazdy. A gdy zdałam, to bałam się jeździć, żeby nie rozwalić nowego samochodu, który kupiony był na raty. A jak mi się coś stanie to kto to spłaci? Mąż miał głodową rentę...

Żyła więc Pani w dużym stresie.

Chyba tak mam ciągle? Nie wiem. Może ta adrenalina mi pomaga.

Zaczynała Pani jako firma jednoosobowa?

Nie, na początku zatrudniałam trzy osoby. Firma w której rozpoczynałam bardzo mi pomogła i do dnia dzisiejszego wykonuję dla niej usługi. To że dzisiaj tak wypłynęłam na rynku to jest w znacznej mierze ich zasługa. Dostrzegli we mnie potencjał, otwartość i chęć. Udostępnili mi wtedy swój plac i nadal tam jesteśmy. Potem zaproponowali, żebym zajęła się ich oddziałem pod Warszawą. Kilkakrotnie odmawiałam, przecież na Mazowszu jest tyle firm sprzątających, weźcie sobie firmę stamtąd, my nie mamy ani zaplecza, ani ludzi. A oni na to, że mieli już taką warszawską firmę, ale przyjechał sprzątać jeden facet, a szef oczywiście w lakierkach i w mercedesie (śmiech). Dyrektor mnie namówił, żebym tylko zobaczyła jak tam jest i nic więcej. Pojechałam i wróciłam z podpisaną umową. Miałam osiem dni na zorganizowanie ekipy. Do tej pracy wysłałam studentów zaocznych i po pewnym czasie doczyściliśmy tę fabrykę. Jeździłam tam dwa razy w tygodniu, żeby wszystkiego dopilnować.

I tak się rozkręcała Pani firma…

Rozkręcała, rozkręcała… Preferujemy duże obiekty, dusimy się na małych powierzchniach. My musimy mieć przestrzeń. W tym roku podpisaliśmy umowę z jedną z większych fabryk w Bydgoszczy. Nad ofertą pracowaliśmy osiem miesięcy.

Czy Pani korzystała z jakichś kursów, szkoleń menedżerskich?

Nie. Żaden kurs nie da tyle, co własna praca z ludźmi. Trzeba potrafić robić to, co oni robią. Nauczyć się myć bezsmugowo okna, przycinać krzaki, kosić trawę kosiarką, jeździć traktorem, odśnieżać. Oczywiście robiłam szkolenia dla pracowników w zakresie profesjonalnego sprzątania, zasad obowiązujących HACCAP lub 5S. Ta wiedza ułatwia pracę na dużych obiektach. Po paru latach działalności skorzystałam ze szkolenia ze standaryzacji pracy w usługach. Mam nawet certyfikat.

I Pani to wszystko potrafi?

Potrafię.

Traktorem też?

No nie, przesadziłam. Kupiliśmy go w zeszłym roku jako sprzęt do odśnieżania, zima była raczej łagodna i nie miałam kiedy się nauczyć. Nie jeżdżę też na hako – maszynie sprzątającej, ale okna to po mnie nikt nie poprawi. (śmiech)

Nie ma od Pani lepszych na okna?

No, może teraz już są. Przyznam, że nie jestem pedantką, bo nie da się żyć w sterylnych warunkach.

A w domu?

Też nie.

Z firmy nikt nie posprząta u Pani w domu?

Nie. Nie wyobrażam sobie tego! Nie lubię bałaganu, ale wszystko tak idealnie to musi być tylko w pracy. Żebym jeszcze w swoje prywatnej przestrzeni musiała być taka?! Nie jestem perfekcyjną panią domu, to jakieś nieporozumienie!

Nie lubi Pani tego programu?

Nienawidzę. To jest po prostu chore.

Dlaczego?

Gdybym ja miała w białej rękawiczce sprawdzać parapety, to podejrzewam że połowa moich pracowników by się zwolniła.

A jak Pani sprawdza pracowników?
Moi koordynatorzy mówią tak: jak szefowa wpadnie do kibli i zobaczy, że coś jest nie tak, to was zwolni. (śmiech)

Tak mówią?

Ja wiem o tym (uśmiech). Jedno, czego wymagam ostro: w toaletach musi być czysto, bez względu na to, gdzie się znajdują. To kwestia zdrowia i higieny. Na to jestem uczulona.

Nie wejdę do restauracji nawet z najlepszą kuchnią, jeśli wiem że nie ma czystych toalet.
I tu się z panem zgadzam. Gdy jestem w podróży i zatrzymuje się gdzieś na kawę i widzę, że w toalecie jest coś nie tak, to dziękuję i odjazd. A jak sprawdzam pracownika? Ja nie wpadam i nie wrzeszczę, że jest brudno, po prostu rozmawiam i przy okazji przejadę gdzieś palcem i od niechcenia powiem, że tu mogłybyście dziewczyny przetrzeć. I to wystarczy. Nawiasem mówiąc, wielu szefów lubi białe wykładziny w swoich gabinetach i to jest błąd, ale my mamy za to robotę. (śmiech)

Ilu ludzi Pani zatrudnia?

Około 70 w dwóch spółkach. Preferuję umowy o pracę. To lepiej motywuję.

I nie płacze Pani z powodu ZUS?

A płaczę i płacę. Trudno!

A jak Pani odpoczywa?

Nie umiem. Ale jeśli już, to rezerwuję sobie moich wnuków, których i tak rzadko widuję. Świetnie się z nimi bawię. Nawet zła informacja telefoniczna nie potrafi mnie wtedy wyprowadzić z równowagi. Chodzę też od pewnego czasu sama po górach. Byłam wszędzie, tylko nie w Bieszczadach, bo je z premedytacją omijam.

A to moje ulubione. Polecam połoniny kwitnące jesienią.

Ja tam nie jeżdżę bo są za niskie.

Ale mają trudne, ostre podejścia.

Proszę pana, Bieszczady zostawiam sobie na czas, gdy skończę 60 lat. (uśmiech)

*Iwona Hyska, bydgoszczanka, jest właścicielką firmy sprzątającej oraz współwłaścicielem spółki o profilu metalowym. Babcia dwóch wnuków, miłośniczka polskich gór i piwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!