Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nieśmiertelni umierają głośniej

Redakcja
Rytuał jest zwykle bardzo podobny.

Odchodzi człowiek, który gwiazdą wielką był, a my czytamy masę wspomnień oraz dogłębnych analiz twórczości wszelakiej i życiowych zakrętów też. Nie inaczej było teraz, po śmierci Davida Bowie - która zbiegła się zresztą z wydaniem jego nowej płyty. Bowie rzeczywiście był jedną z najbardziej wyrazistych postaci w historii popkultury. Choć akurat do Polski miał szczęście takie sobie.
A o roli pana Davida najlepiej świadczy scenka, którą widziałem w filmie o grupie Queen. Kiedyś nagrywali razem z Bowiem, a był to czas, kiedy Queen był jednym z najpopularniejszych zespołów na świecie, a jego muzycy stali się wszechmogącymi idolami. I w takim momencie życia, kiedy mieli świat na kolanach, w czasie nagrań bardzo, bardzo się starali, bo jak mówili, „wszyscy chcieliśmy dobrze wypaść przed Davidem”...

W Polsce w swoim najbardziej soczystym okresie Ziggy’ego Stardusta Bowie był jednak popularny średnio. W Wielkiej Brytanii kochały się w nim wówczas wszystkie nastoletnie panny - i pewnie spora część nastoletnich panów też. U nas nigdy nie trafił do czołówki listy rankingowej młodzieżowych kochasiów. Zresztą był w 1973 roku w Warszawie. W pociągowej drodze do Moskwy miał przesiadkę, łaził po mieście i kupił nawet płytę zespołu Śląsk. Zakup zaowocował później utworem „Warsaw”.

Paradoksalnie w Polsce mocno zabłysnął jako aktor. A choć grał w wielu filmach, to zawsze była to dla niego działalność trochę obok. W latach 80. Polacy oglądali go w „Zagadce nieśmiertelności”, gdzie grał wampira. A jako że takich filmów docierało do Polski niewiele, na opowieści o nieśmiertelnym wampirze waliły dzikie tłumy. W tym samy roku 1983 znów wdarł się na popkulturalny szczyt - choć z zupełnie innej strony - kapitalnym, ponadczasowym eko-manifestem „Let’s Dance”. W naszym kraju traktowano ten numer jako hit stricte taneczny, choć ówczesna telewizja katowała lud wielce wymownym teledyskiem na okrągło.

Bowie nigdy nie zaśpiewał w Polsce, jego koncert u schyłku lat 90-tych nie doszedł do skutku bo... nie sprzedały się bilety. Cóż, muzyka Davida Bowie jakoś nie trafiała w nasz delikatniutki gust... Bez echa - a szkoda, bo mi podobał się całkiem, całkiem - przeszedł też film „Idol”, czyli w oryginale „Velvet Goldmine” z 1998 roku. To opowieść o dziennikarskim śledztwie dotyczącym rockowego idola z lat 70., który tajemniczo zniknął. Odnajduje się po latach w paskudnym wcieleniu pop. Bohaterowie mają w sobie wiele z Davida Bowie i jego kompana, rockowego hardcore’owca na wieki wieków, Iggy’ego Popa. Jak złośliwcy spekulowali latami, nie tylko kompana, ale też kochanka, czemu Iggy w końcu solennie zaprzeczył.

Ostatni news po śmierci pana Davida to podpisana już przez tysiące osób petycja do pana Boga lub innych czynników odpowiedzialnych „Powiedz NIE śmierci Davida Bowie”. I to jest piękne. Bo David Bowie naprawdę wielkim człowiekiem był.CP

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!