Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie boję się podrapać w głowę - mówi Marek Pijarowski, dyrygent współpracujący z Filharmonią Pomorską w Bydgoszczy [WYWIAD]

Magdalena Jasińska
Marek Pijarowski, dyrygent z ponad 40-letnim stażem, przez wiele lat był dyrektorem Filharmonii Wrocławskiej
Marek Pijarowski, dyrygent z ponad 40-letnim stażem, przez wiele lat był dyrektorem Filharmonii Wrocławskiej chopinedu.pl
Rozmowa z Markiem Pijarowskim, dyrygentem symfonicznym z ponad 40-letnim stażem, byłym dyrektorem Filharmonii Wrocławskiej, który prowadził m.in. orkiestrę Filharmonii Pomorskiej.

Do Bydgoszczy przyjeżdża Pan dość regularnie, co cieszy nie tylko publiczność, ale i muzyków z orkiestry...

To miłe i muszę przyznać, że nasza bardzo owocna współpraca trwa już kilkadziesiąt lat. Mam ogromny szacunek dla orkiestry i widzę, że ona też z przyjemnością pracuje ze mną od pierwszej próby. Nie należę do dyrygentów, którzy chcą zakatować orkiestrę i wprowadzają dryl wojskowy, żeby osiągnąć jakiś efekt, żeby było idealnie, czyściutko. Wspólnie poszukujemy najlepszego rezultatu.

To są wspaniali muzycy, którzy doskonale wiedzą, jak ćwiczyć. A koncert? Z koncertem bywa niekiedy tak, że próba generalna jest w 80 procentach lepsza niż sam koncert. To kwestia bardziej psychologiczna. Najbardziej lubię, jak podczas koncertu mogę puścić orkiestrę i ona gra sama, muzycy słuchają się nawzajem, a dyrygent tylko przeprowadza ich przez trudne miejsca. Oczywiście czuwam i w każdym momencie mogę im pomóc.
[break]
Pan znakomicie zna tych muzyków, a mimo to za każdym razem jest to inna praca...
Rzeczywiście znam ich dobrze i jestem w stanie przewidzieć, jaka będzie ich reakcja na koncercie. Ta współpraca daje niekiedy niesamowite rezultaty. Nie da się wszystkiego ustalić na próbach, zakładamy pewien margines dowolności, bo musi być miejsce na sztukę. Ktoś kiedyś powiedział, że muzyka to jest to wszystko między nutami i znakami napisanymi w partyturze. Wiele zależy od dnia i pogody. To są normalne reakcje, oczywiście jesteśmy profesjonalistami, którzy szanują publiczność i każdemu zależy, aby dobrze zagrać.

Kiedy odkrył Pan u siebie cechy przywódcy, dobrego druha, wujka - tego się nie uczy na studiach?

Oczywiście, trudno tego nawet nauczyć, bo młodzi dyrygenci mają mało doświadczenia z orkiestrami. To są doświadczenia, które nabywa się w pracy z wieloma zespołami. Każda orkiestra jest inną zbiorowością indywidualności.

To żywi ludzie grają po drugiej stronie, znakomicie wykształceni muzycy i najgorszą rzeczą, którą może zrobić młody dyrygent, to przeświadczenie „że ja mam teraz władzę i swoje pięć minut”. Owszem, decyzyjność tak, ale dyrygent bez orkiestry nie istnieje. Musi czymś zainteresować orkiestrę, która często gra po raz enty V Symfonię Beethovena. Wnikliwie słucham, co muzycy mają mi do zaproponowania i na podstawie tego, co otrzymuję od orkiestry, buduję swoją interpretację. Dyrygent nie może bać się „podrapać w głowę” i powiedzieć „nie wiem, czy tak, czy tak”. Oczywiście moje słowo jest ostatnie, ale nie można myśleć, że propozycja muzyków z orkiestry nie będzie lepsza.

Pana partytury wyglądają jak kolorowanki? Chyba już Pan nie wozi kredek?
Wożę, mogę pani pokazać. Dzięki temu więcej pamiętam nie patrząc w zapis. Staram się oczywiście nie kolorować nut bez sensu. Nie jest wstydem przygotować sobie partyturę. Jeżeli to służy lepszej sprawie, to czemu nie. Są dyrygenci, którzy mają fantastyczną, wręcz fotograficzną pamięć, są i tacy, którzy mają dobrą pamięć, ale trudno im zbudować jakąś architekturę utworu.

Jest Pan absolwentem w klasie profesora Tadeusza Strugały. Niedawno Pan Profesor był naszym gościem. Opowiadał, że koncert to zjawisko estetyczne i dlatego dba o ruchy, aby były eleganckie. Czy Pan też dba o to, by Pana ruchy były ładne?
Niedawno byłem w Krakowie na lekcji u mojego mistrza Tadeusza Strugały. Wpadłem, zobaczyłem, jak mój profesor pracuje ze studentami i wszystko mi się przypomniało, jak to było czterdzieści parę lat temu. To nie jest sztuczna sprawa. Ta dbałość Maestra o elegancję, o jakość tego ruchu, sposób wejścia - to jest wyraz szacunku dla publiczności, ale i dla muzyków na estradzie i dzieła, które przed nim leży na pulpicie. Jestem mu bardzo wdzięczny za to, że te sprawy pielęgnuje. To później bardzo pomaga w pracy dyrygenta i komunikowaniu się z zespołem.

Czy były takie momenty w pracy artystycznej, a minęło już 40 lat, kiedy Pan najchętniej by to wszystko rzucił?
Nie, nie było. Chociaż były momenty zwątpienia, czy podołam. Szczególnie wtedy, kiedy brałem na warsztat kompozycję trudną, z którą sobie nie radziłem przy pierwszym wykonaniu. Jestem bardzo krytyczny wobec siebie i tego, co robię. Pamiętam moje początki z Brahmsem. Rozstałem się z tymi utworami na lata, musiałem dojrzeć, coś przeżyć, po prostu dorosnąć do Brahmsa.

Dlaczego opera nie podbiła Pana serca?
Zadała mi pani pytanie, na które nie znam do końca odpowiedzi. Może dlatego, że tak naprawdę nie miałem interesującej propozycji. Tak się jakoś potoczyło… Moim marzeniem jest, aby przygotować i zadyrygować „Carmen” Bizeta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!