Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak wilk rzeczny zdobył Zachód

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
W PRL-u marzył o zagranicznych podróżach. Po latach pracy na barkach pływających po polskich rzekach wreszcie udało mu się osiągnąć cel dzięki pracy w Żegludze Bydgoskiej. Atrakcyjne zajęcie jednak rzucił. Czuł się upokorzony ubóstwem.

W PRL-u marzył o zagranicznych podróżach. Po latach pracy na barkach pływających po polskich rzekach wreszcie udało mu się osiągnąć cel dzięki pracy w Żegludze Bydgoskiej. Atrakcyjne zajęcie jednak rzucił. Czuł się upokorzony ubóstwem.

<!** Image 2 align=right alt="Image 49433" sub="Artur Sobiecki (niegdyś wilk rzeczny, dziś rencista) nieopodal bydgoskiej śluzy miejskiej o różnicy poziomów ">Po maturze, pod koniec lat 70., Artur Sobiecki trafił do policealnego Studium Żeglugi Śródlądowej w Bydgoszczy. Wyobraźnia podsuwała obrazy dalekich romantycznych wypraw i rejsów na Zachód, tak wówczas niedostępny. - Miałem 19 lat. Pływanie na barce, nazwy niemieckich czy holenderskich portów, rzek i kanałów za naszą zachodnią granicą, kojarzyły mi się ze wspaniałą przygodą i smakiem zakazanego owocu - wspomina. - Wiedziałem, że większość taboru Żeglugi Bydgoskiej pływa za zachodnią granicą i dlatego postanowiłem zostać „wilkiem rzecznym”. Nie marzyłem o pływaniu po Wiśle, omijaniu nadrzecznych łach czy szuwarów, raczej widziałem siebie w roli zwiedzającego dalekie, kolorowe zagraniczne miasta.

W bazie remontowej

Pierwsze rejsy odbyły się podczas praktyki wakacyjnej. Z Bydgoszczy do Gdańska po pszenicę. Potem po brazylijską rudę żelaza. Pracy miał niewiele, za to świat oglądany od strony rzeki był rzeczywiście inny. Połknął bakcyla. Po skończeniu szkoły okazało się jednak, że z realizacją marzeń nie będzie tak „hop”. Pierwszą pracę Sobiecki znalazł w... bazie remontowej. Jego głównym zajęciem było rozbieranie i regeneracja wysłużonych pomp i zatartych sprzęgieł od silników. Z opresji uratowało go... powołanie do wojska. Dwa lata spędził w Ustce, w bazie marynarki wojennej.

<!** reklama left>Po Małpim Kanale

Był rok 1985, kiedy po służbie udało się Sobieckiemu znaleźć pierwsze „prawdziwe” zajęcie, na dwuosobowej barce bez napędu, gdzie miał być sternikiem. Pływał w zestawie barek ciągniętych przez holownik z ładunkiem z kamieniołomu w Wojdalu w okolicach Pakości do Bydgoszczy. Kanałem Bydgoskim i Górnonoteckim, o którym wszyscy mówili Małpi Kanał, płytkim, zaniedbanym, nienadającym się dla większych jednostek.

Przez 3 lata, podczas których przepłynął tę trasę kilkadziesiąt razy, stał się - tak mu się wydawało - doświadczonym praktykiem. Z czasem jednak odczywał coraz bardziej monotonię. Seria śluz, załadunek, te same śluzy w odwrotnej kolejności. Te same twarze. Każda odmienność w postaci kursu Wisłą do Malborka radowała, jednak na krótko. Marzył o Zachodzie.

Po kilku miesiącach starań Sobiecki otrzymał przydział na pchacza typu „Koziorożec”. Praca była... całkowicie miejscowa. Polegała na wożeniu żwiru z Wisły koło Fordonu do nabrzeża przy ul. Przemysłowej w Bydgoszczy. - Było to jak przesiadka z traktora do mercedesa - wspomina. - Wreszcie miałem własną kajutę z oknem i ogrzewaniem, była łazienka z ciepłą wodą, kuchnia, świetlica z telewizorem.

W kolejce po lodówkę

Tu Sobiecki poznał potęgę wielkiej nieuregulowanej rzeki, wzbierającej zimą i wiosną, tajniki lawirowania między krą. Przerywnikami były wyprawy do Elbląga i Gdańska. W dniach przymusowego postoju zapisywał się w Trójmieście z nudów do... komitetów kolejkowych po lodówki, pralki itd. Z kolei z pracy we Włocławku zapamiętał najbardziej... stołowanie się w niedostępnych wówczas zwykłemu śmiertelnikowi milicyjnych konsumach. Tam właśnie zreflektował się. Miał być Zachód, a był środek Polski. Przypadkiem dowiedział się o kursie na stopień porucznika, który upoważniał do „prawdziwych” wymarzonych rejsów. Dostał się.

<!** Image 3 align=right alt="Image 49433" sub="Specjalnie skonstruowana przystań dla barek płynących Renem. Cumowanie nie sprawia problemów.">Kiedy wreszcie otrzymał wiadomość, że jest wolne miejsce na barce motorowej w Szczecinie, która kursuje do Niemiec Zachodnich, wahał się. Był bardzo zżyty z załogą, niedawno ożenił się, miał małego synka... Jednak takiej szansy mógłby drugi raz już nie mieć. Kiedy z zielonym paszportem służbowym w ręku jechał pociągiem do Szczecina, poczuł na powrót zew wielkiej przygody.

W Szczecinie trafił na barkę pana Edka, mającego patent na pływanie po dolnym Renie, co było wówczas rzadkością. Miał więc w perspektywie dalekie trasy. Pierwsza podróż zapowiadała się na dwa miesiące. Wieźli blachę stalową do Duisburga, a stamtąd mieli płynąć po inny ładunek do Rotterdamu. Po raz pierwszy przeżywał aż takie emocje, prawie zapomniał o zakupie papierosów, alkoholu i suchej kiełbasy, bez których Polak na Zachód wówczas się nie wybierał.

Już w NRD wszystko było nowe i ciekawe - odmienne od polskich śluzy, nieznane u nas podnośnie, windy dla barek, stan utrzymania szlaków wodnych, brzegi umocnione larsenami i mosty, którymi płynie rzeka nad torami kolejowymi. - Wspominając moje niedawne pływanie na Wiśle i Nogacie, przywiązywanie statku do drzew, przymierzanie, czy aby trap sięgnie do brzegu, do którego nie można było podpłynąć, poczułem się tak, jakbym przypływał z kraju Trzeciego Świata - wspomina. - A wchodząc do sklepów w NRD miałem wrażenie, jakbym wkraczał do krainy czarów. Jedyne, co zaskoczyło w drugą stronę to cuchnąca chemikaliami Łaba. Wisła mogłaby przy niej uchodzić za krynicę.

To w NRD zrobił zakupy na zapas na cały rejs. Życie na Zachodzie, jak uczyli doświadczeni koledzy, z 18-markowymi dietami dziennie to była zupełnie inna bajka.

Kolejne wielkie przeżycie to NRD-owska odprawa graniczna na kanale przegrodzonym... drutem kolczastym. Barka została drobiazgowo przeszukana, łącznie z rozebraniem na klepki podłogi w kajucie.

Na niemieckich rzekach

- Żegluga w NRD okazała się i tak skromna w porównaniu z Zachodem - wspomina Sobiecki. - Sam wyjazd na Ren przypominał włączenie się do ruchu na 4-, a czasami nawet 6-pasmowej autostradzie.

<!** Image 4 align=left alt="Image 49439" sub="Pływające sklepy w Holandii, przeznaczone tylko dla załóg barek. Krążą po tamtejszych rzekach i kanałach.">Zgodnie z zapowiedziami, z Duisburga popłynęli do Rotterdamu po paszę. Pierwszy rejs trwał 6 tygodni. Potem przyszły kolejne. Sobiecki zaliczył w sumie kilkanaście wypraw na Zachód przez 3 lata. W tym czasie pływał też po Polsce. Miał okazję do porównań.

- Było to przygnębiające - mówi. - W Niemczech śluzy i kanały żyją, u nas są zapuszczone i zaniedbane.

Na niemieckich kanałach na barce przeżył zjednoczenie Niemiec. Był świadkiem, jak gwałtownie wszystko się zmieniało. Także w Polsce. Z jego punktu widzenia - na gorsze.

Barka poszła do remontu. Nie bardzo kwapił się do zamustrowania na inną jednostkę. Zaczął myśleć o rezygnacji z pływania.

Tęsknota za NRD

- Dla mnie likwidacja NRD oznaczała zniknięcie jedynego kraju, w którym z naszymi pieniędzmi mogłem się czuć jak normalny człowiek - wspomina. - Prawie wszystko było w moim zasięgu finansowym. Na Zachodzie natomiast nie było mnie stać na nic. Czułem się upokorzony swoim ubóstwem.

Przez kilka kolejnych miesięcy pływał jeszcze na pchaczu „Bizon”, wożąc żwir z Bielinka nad Odrą do Berlina. Upadała cała polska żegluga śródlądowa, statki szły na złom lub w prywatne ręce. Sobiecki nie chciał już szukać pracy za granicą, zwolnił się. „Rzeczny wilk” zszedł na suchy ląd. Na zawsze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!