A jak to z nami Polakami bywa? Często inaczej. Może nawet zazwyczaj inaczej... Jan Bratek to Polak nietypowy, bo nie każdemu było dane zaplątać się tyle razy w wielką Historię, ale i bardzo typowy - bo tak naprawdę chce przed tą Historią uciec, żyć spokojnie i bezboleśnie. Jan Bratek to bohater "Obywatela" Jerzego Stuhra, filmu uniwersalnego i pokoleniowego. Tak jak "Zezowate szczęście" było uniwersalne i pokoleniowe dla generacji Andrzeja Munka.
Swoją drogą zabawnie to wygląda z dzisiejszej perspektywy. Bratek chce być nikim. Człowiekiem bez właściwości, który żyje sobie spokojnie - tyle że Historia go nie oszczędza. On zaś do roli herosa nadaje się średnio, bo ludzkich słabostek ma co niemiara, a i nieco godności osobistej też. No a dziś jest jakby odwrotnie. Do młodych ludzi mamy pretensje, że płyną z prądem, że o nic im nie chodzi, że to "świeczki bez płomienia" i Pokolenie Pic. Bratek by odetchnął.
Życie polskie rozpisane jest przez Jerzego Stuhra na mniej więcej 60 lat i opowiadane anegdotami, w których rozpoznajemy oczywiście smakołyki i sprzed dekad, i te bardziej aktualne. Anegdoty tworzą portret polskiego inteligenta - zdecydowanie mniej sympatycznego niż pechowy Piszczyk. Bratek też ma zezowate szczęście, ale poza tym to hipokryta i człowieczek skłonny dla własnego spokoju poświęcić wiele. Angażujący się, kiedy trzeba, ale bez przesady, byle skorzystać bez upaćkania się. I przez to nie potrafiący związać się z czymś lub kimś tak naprawdę. Dlatego też pewnie lubimy go mnie. Znamy zresztą takich typków mnóstwo, bo jest ich przecież najwięcej. Swoją drogą dzięki tej hipokryzji nie wpadają za to w prawdziwe narodowe obsesje, które też w filmie oglądamy w groteskowym ujęciu... W tych wszystkich politycznych przepychankach bratkowe pokolenie nieustannie mierzy się za to z dwiema kwestiami - przewodnią rolą Kościoła w walce o polskie dusze i stosunkiem do Żydów. Kwestiami, które na życie kolejnych generacji wpływają jednak - jak się wydaje - znacznie słabiej. Coś się zmieniło.
Tak więc poznajemy Jana Bratka w roku 2014, jako figurę w kurii. Pan Jan pada ofiarą wypadku, litera P ze słowa Polska wali go w łeb i nasz bohater zaczyna na szpitalnym łożu wspominać własne życie. Dorastanie w pożydowskiej kamienicy, rok 1968, wstąpienie do partii w ramach "rozsadzania jej od wewnątrz", ukrywanie się w czasach esbeckich, smutne próby odnalezienia się w epoce kapitalizmu wczesnego. Niektóre anegdotki podane są smacznie, inne niespecjalnie, gdzieś w tym niechronologicznym ciągu cała opowieść się lekko rozsypuje. "Obywatel" to bonusowo też przypowieść o galopadzie życia i przemijaniu. I tu chyba Jerzy Stuhr jest najmocniejszy.
Ale nie marudźmy, w końcu to komedia ze zdecydowanie wyższej półki niż ukochane przez lud polski kabareciarstwo telewizyjne. Na pewno po seansie będzie o czym debatować. Trafiłem zresztą na sens z dziatwą licealną. No i cóż, bałem się, że rechoty i gadanina przykryją dialogi. A nie przykryły. Do tego na koniec były brawa. To zaś taka rzadkość, że naprawdę nie marudźmy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?