Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak nie zostać własną matką? Recenzja THE FLORIDA PROJECT

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
Dzieciaki to w takim filmie bohaterowie idealni.

Dzieciaki to w takim filmie bohaterowie idealni. Trudno nam je oceniać, bo w końcu to maluchy, które nie bardzo rozumieją, dlaczego znalazły się w życiowej pułapce. A jednocześnie uczą się od dorosłych, naśladują ich reakcje, zachowania i słowa… Jak to dzieciaki. A to daje nam cudny społeczny portret - powykrzywiany, groteskowy, ale też, co tu dużo gadać, bolesny. Bo czasami aż chce się płakać z żalu, a czasami z wściekłości.

„The Florida Project” to film kapitalny w swojej nietypowości. Nie dlatego, że to właściwie ciąg portrecików życia ludzi ze społecznych nizin, zasiedlających jeden z moteli w pobliżu Disneylandu. I nie dlatego, że wszystko oglądamy przez pryzmat dzieciaków właśnie. I nie z powodu niby paradokumentalnej formuły. To nietypowe spojrzenie, bo twórcy tej produkcji nie wystawiają ocen, nie moralizują z tą całą nadętością, za to tak sprytnie dawkują nam scenki z życia, że wnioski same pchają się do głowy.

Już samo umiejscowienie akcji na peryferiach bajkowej krainy rozrywki to mocny pomysł, bo peryferia stają się karykaturą, szyderczą i żałosną. Efektownie niejednoznaczny jest też portret ludzi z klasy społecznej, którą nawet trudno nazwać.

Nie mają stałych adresów, ale też nie do końca są bezdomni. Do motelu trafili z różnych przyczyn, czasami to splot paskudnych okoliczności, a czasami nieróbstwo i życiowy infantylizm. Nie stać ich prawie na nic, ale tłuste państwo dobrobytu zapewnia im jak nie możliwości naciągania bliźnich, to jakieś wsparcie.

Nie są przy tym pokornymi cielaczkami, czasami roszczeniowość aż w nich dudni… Niektórzy walczą, żeby wskoczyć szczebelek wyżej, inni dryfują, trochę cynicznie, trochę obronnie budując styl życia leniwych cwaniaków, co to się przynajmniej w życiu nie narobią... Cóż, w poprzednim stuleciu nazwano by ich po prostu lumpenproletariatem. Ale jak nazwać ich dzisiaj?

Film Seana Bakera to produkcja pełna różnych prztyczków, czasami uniwersalnych, czasami czytelniejszych pewnie bardziej w Ameryce niż u nas. Jak choćby w tych scenach, kiedy obywatele najpotężniejszego kraju na świecie dla bogatej turystyki z Brazylii czy arabskich właścieli hotelu są zwykłymi śmieciami… Ale to też film paradoksalnie pełen ciepła i zrozumienia - które uosabia choćby menadżer motelu, Bobby. Bo pan Bobby był świadkiem wielu trudnych wyborów i wie, że nic nie jest takie proste, jak wydaje się różnym mądralom.

Tak więc oglądamy opowieść o dzieciakach z taniego motelu. Dziatwa snuje się po okolicy, przypominającej scenerię jakiejś idiotycznej bajki, zmajstrowanej „po taniości”. Przewodzi im mała Moonee, spryciara i urwis, mieszkająca z samotną matką, która sama jest dużym dzieciakiem. Z czasem opowieść o letnich figlach zmienia się w balladę o równi pochyłej.
Dzieciaki są w tym filmie niesamowicie naturalne, ale nie myślimy o tym, jak cudnie gra mała Moonee. Zastanawiamy się, czy są jakieś szanse na to, żeby nie została za parę lat własną matką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Jak nie zostać własną matką? Recenzja THE FLORIDA PROJECT - Nowości Dziennik Toruński