Formet padnie, pensje rady nadzorczej i likwidatora nie

Pracownicy Formetu popracują maksymalnie pięć miesięcy. Likwidator spółki i rada nadzorcza swoje wysokie pensje pobierać będą przez kolejne dwa lata.

<!** Image 3 align=none alt="Image 195770" sub="Protestują pracownicy inowrocławskiej Sody, która też działa w strukturze Ciechu. Powód ten sam - zapowiedziane zwolnienia i cięcia. Fot.: Renata Napierkowska">

- To jest skandal. Gdy pracownicy Formetu rezygnowali z premii, funduszu świadczeń socjalnych, by ratować zakład, prezes firmy nie zgodził się na obniżenie zarobków - grzmiał wczoraj Leszek Walczak, szef NSZZ „Solidarność” w regionie, gdy informował o sytuacji Formetu. - Problemem tej firmy są ludzie nią zarządzający. Formet miał dziesięciu prezesów. Likwidatorka, która jako jedyna może teraz podejmować decyzje, po prostu wyjechała. A zakład ma ważne kontrakty, prowadzi nadal produkcję. Jak ma to robić?<!** reklama>

- Od dawna proponowaliśmy prywatyzację Formetu, jednak wysoka cena spowodowała, że inwestorzy branżowi nie byli zainteresowani jego kupnem. Wzywamy ministra do wycofania się z likwidacji Formetu i podjęcia dialogu ze związkami zawodowymi - dodaje Leszek Walczak.

Załoga jest już jednak gotowa do strajku, jeśli kolejne rozmowy z ministerstwem i zwołane na 14 września posiedzenie Wojewódzkiej Komisji Dialogu Społecznego nie przyniosą rezultatów.

- Formet kończy bieg z 9-milionowym długiem wobec wielu kooperantów drobnych i dużych. Także wobec Polski, bo zakład wziął 2,5 mln złotych i, mówiąc szczerze, ją roztrwonił. Prezes ze strachu uciekł na chorobowe. Poprzednich dziewięciu zachowywało się podobnie. Niektórzy już po czterech miesiącach - mówi senator Jan Rulewski.

Senator ma jednak receptę dla Formetu, z którym kooperował jeszcze w czasach komuny jako pracownik Rometu.

- Miasto użyczy terenów w Parku Przemysłowym i pod zastaw działki, którą obecnie zajmuje Formet, zwolni od podatków. Zgodzą się na to wierzyciele. Marszałek, który ma pieniądze na restrukturyzację, pomoże w jej realizacji. Potrzebny jest właściciel, zarządca. Może wreszcie włączą się do pracy kryjące się po kątach w takich sprawach organizacje pracodawców. Trzeba razem z miastem i województwem przy realnej pomocy pracodawców szukać inwestora, który nie zlikwiduje w całości lub w części funkcjonujących dziś 130 miejsc pracy.

- 143 osoby w tym roku, kolejnych 158 w następnym, a docelowo nawet 700 osób może stracić pracę w Zachemie. Będzie to konsekwencja zmian w firmie i zamknięcia trzech linii produkcyjnych, co jest decyzją kuriozalną - twierdzi Andrzej Werner, szef NSZZ „Solidarność” w Zachemie. - Mamy sygnały z ministerstwa, które mówią, że pomoc dla Zachemu jest możliwa, ale nie w sytuacji, gdy pozostanie on w strukturach Ciechu. Dlatego myślimy o tym, by przejść pod Azoty Puławy, które osiągają zyski i które mogą stworzyć silną polską grupę chemiczną.

Pracownicy właśnie politykę Ciechu winią za katastrofalną sytuację bydgoskiej spółki. - 400 milionów długu Ciech „zrobił” na opcjach walutowych, kolejne kilkaset na nieudanych inwestycjach w Rumunii i Niemczech. Skądś te pieniądze musi teraz odzyskać - wyjaśnia związkowiec.

Wczoraj w sprawie kondycji Zachemu konferencję zwołali politycy PiS, posłowie Kosma Złotowski i Tomasz Latos oraz radny Tomasz Rega. Oni nie mieli wątpliwości, że za sytuację Zachemu odpowiadają politycy PO, których nominaci zasiadali na stanowisku prezesa Zachemu. - Jeszcze w 2007 roku Zachem wykazywał się wysoką rentownością i zyskami. Z każdym rokiem było już tylko gorzej. Składamy wkrótce interpelację w sprawie Zachemu - zapowiedzieli posłowie.