Dokopiemy sprzątaczce?

<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/luczak_przemyslaw.jpg" >Powódź pokrzyżowała plany pretendentom do prezydentury. Zamiast wdzięczyć się do wyborców w telewizji lub szczerzyć do nich zęby z billboardów, musieli ubrać się w peleryny i brodzić w wodzie tam, dokąd pewnie w ogóle by nie pojechali, gdyby świeciło słońce. Nawet sztabowcy kandydata PiS, którzy chcieli zbudować jego kampanię na osobistym dramacie po tragedii smoleńskiej, też musieli zmienić taktykę.

Zarówno on, jak i cała reszta pretendentów, mówią o potrzebie wprowadzenia nowego prawa i obiecują pomoc finansową. W bliżej nieokreślonej przyszłości nie wolno będzie budować domów na terenach zalewowych, ma być przymus wykupu ziemi pod umocnienia chroniące przed wielką wodą, zostaną wprowadzone - sponsorowane przez państwo - obowiązkowe ubezpieczenia, a służby kryzysowe będą słuchać ostrzeżeń meteorologów. Jedni są za, inni przeciw wprowadzeniu stanu wyjątkowego na terenach dotkniętych klęską.

<!** reklama>Wszyscy zaś szukają winnych potopu, ale jak najdalej od siebie. Czasem przybiera to dość groteskową formę. W PRL tzw. aktyw kierowniczy w podobnej sytuacji, mając trudności ze wskazaniem winowajcy, zawsze sięgał po sprawdzone rozwiązanie: To co, dokopiemy sprzątaczce. Pewien minister poszedł jeszcze dalej i wskazał palcem jako winne dziurawienia wałów przeciwpowodziowych chronione prawem bobry.