Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cukierki o smaku gila z nosa

Emilia Iwanciw
Trochę się śmieję, ale nie wyśmiewam, nie szydzę. Nie mówię do Młodego: „Książkę byś poczytał, na spacer byś poszedł, zamiast głupiego lajwa nagrywać”. Przyglądam się i uczę.

- Zrobiłem lajwa z Minecraftem i mam już piętnastu subskrybentów - mówi do mnie
mój 12-letni syn z dumą. A ja z dumą pytam: - Wycraftowałeś coś? - No pewnie! A potem goniły mnie parówy i oceloty. Zrobiłem sobie żelaznego golema.

I tak sobie rozmawiamy o lajwach, gejmplejarach, czelendżach. Młody mówi z dumą, bo cieszy się, że ma pierwszą garstkę fanów w sieci. Ja pytam z dumą nie tylko
dlatego, że doceniam onlajnowy potencjał mojego syna. Cieszę się, że udaje mi się za nim nadążyć, że mówi mi o tym, co robi w sieci. Że nie traktuje mnie jak starego piernika, który w życiu nie widział lajwa na jutiubie.

Przyglądam się

Myślę, że sobie na to zapracowałam. Pokapowanie się w tej nastoletniej wirtualnej
rzeczywistości nie było dla mnie czymś naturalnym. W atmosferze przymusu i niedowierzania nieraz oglądałam filmiki jego internetowych idoli: Polskiego Pingwina, Reziego, skkf, Bremu itp. Do dziś zastanawia mnie fenomen internetowego
ekshibicjonizmu nastoletnich jutiuberów, którzy zbierają miliony lajków za pokazywanie w sieci swoich niedomytych toalet, albo za otwieranie paczek z kartami piłkarskimi, jedzenie cukierków, granie w gry i inne, zupełnie zwyczajne czynności.

Trochę się śmieję, ale nie wyśmiewam, nie szydzę. Nie mówię do Młodego: „Książkę byś poczytał, na spacer byś poszedł, zamiast głupiego lajwa nagrywać. Co to w ogóle jest ten lajw?”. Trochę już wiem, ale nadal pokornie się przyglądam i uczę tej nowej mentalności. Robię to, bo nie chcę być zrzędliwym piernikiem. I przede wszystkim, chcę rozumieć mojego syna.

Nowe słowa

Przepaść technologiczna i mentalna pomiędzy dzisiejszymi rodzicami a nastolatkami jest ogromna. Sama, choć jestem jeszcze całkiem młoda, ledwie nadążam. Co drugi dzień poznaję nowe zwyczaje i nowe słowne kody, jakimi posługują się rówieśnicy Młodego. Nie będę udawać, że te nowinki z sieci mnie zawsze interesują. Czasem w duchu myślę, że to po prostu głupie, płytkie, bez sensu.

Budzi się we mnie ten rodzic-mentor-stary piernik-intelekualista, który wzdycha: „Kiedy ja byłam dzieckiem, to chodziłam z rodzicami na premierę nowej sztuki w teatrze”. Dziś mój syn ciągnie mnie do Focusa, na premierę nowych butów piłkarskich Nike, które pokazywał jego idol na jutiubie. Ale idę i się nie buntuję.

Ta dzisiejsza młodzież…

Młody, jak wielu jego kolegów, oprócz tego, że sporo czasu spędza w wirtualnej
przestrzeni, to czyta książki i nawet pisze swoje własne. Interesuje się historią,
przyrodą, fantastyką. Ostatnio poprosił mnie o słownik wyrazów bliskoznacznych
(„Tak bym sobie czasem poczytał, jak słów brakuje”). Obserwując go widzę, że ten
wirtualny świat nie musi wcale iść w parze z tępotą i zubożeniem intelektualnym, o które posądzani są dzisiejsi nastolatkowie. Sedno tkwi w odpowiedniej proporcji sieci i realu, literatury i migających klipów, prawdziwych przyjaciół i internetowych idoli. Jestem przekonana, że w dużej mierze to ode mnie zależy, w jaką stronę Młody pójdzie. Bo pewne jest to, że go nie zatrzymam, tak samo jak
nikt nie zatrzyma wirtualnego pędu, choćby z całych sił przekonywał dzieci, że internetowe bożki są nic niewarte. Dla większości młodych idolem i tak będzie Polski Pingwin, a nie Henryk Sienkiewicz. Zaimponuje im liczba subskrybentów i lajków, a nie owacje na stojąco w operze (choć na spektaklu jakoś wysiedzą). I to wcale nie znaczy, że „coś złego stało się z tą dzisiejszą młodzieżą”. Ta dzisiejsza
młodzież jest taka, jaki jest dzisiejszy świat.

Moje narzekanie nic tu nie pomoże. Może jedynie sprawić, że Młody będzie prowadził ze mną wyłącznie grzecznościowe konwersacje o wszystkim, tylko nie o tym, co go tak
naprawdę interesuje. Nauczy się szybko, że ze starymi nie ma co zaczynać tematu. A ja, by dowiedzieć się, co mój syn robi w sieci, będę musiała ukradkiem przejrzeć „historię” w jego przeglądarce. I już nigdy nie uda mi się w rozmowie przemycić odrobiny refleksji nad tym, czy innym sieciowym idolem, bo Młody nie posłucha dorosłego, który w życiu nie widział nawet lajwa.

Jedzenie cukierków

Zamierzam pozostać mamą na czasie, choć to wcale nie znaczy, że aprobuję
wszystkie nowinki, jakie Młody przynosi. Niedawno zaprosił mnie do zjedzenia przed
kamerą cukierków o smakach wymiotów, śmierdzącej skarpety, gila z nosa i paru innych
obrzydliwości. Cukierki nazywają się Bean Boozled, pochodzą ze Stanów i można je
kupić na Amazonie. W paczce część z nich jest słodka i smaczna, ale niektóre, wyglądające równie dobrze, są paskudne i ohydne. Ten, kto trafi i rozgryzie najwięcej obrzydliwych, przegrywa. Takie pojedynki dzieciaki wrzucają na jutiub. Polski Pingwin nagrał swój czelendż z mamą. Młody zaproponował mi to samo. Nie zgodziłam się. Zjadłam z nim te okropne cukierki offline. Bawiliśmy się nieźle, ale
nie chciałam, by cała Polska oglądała mnie plującą czymś o smaku wymiotów.

Rysa na obrazie

Okazało się, że w moim byciu mamą na czasie jest jednak jakaś rysa, wewnętrzna niezgodna, moja własna granica. Nie pogorszyło to jednak mojej relacji z Młodym. Wręcz odwrotnie. Odmowa czelendżu była okazją do fajnej rozmowy o prywatności. Gdyby nie moja długa praca nad niebyciem piernikiem, nigdy by do tej rozmowy nie doszło. A w każdym razie, na pewno Młody nie powiedziałby następnego dnia: „Wiesz co mama, z czelendżu z tymi cukierkami to jednak ja też zrezygnuję. Jeszcze się opluję, będzie siara i mnie strollują”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!