Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Calineczki nie chodzą boso

Dominika Kucharska
Tomasz Czachorowski
Ja jestem z tych, co jak wiedzą, że mają rację, to nie popuszczą. Może nieraz powiem coś za dużo… O swoje dzieci walczę jak lwica. - Z Mariolą Jędrusik*, pielęgniarką, założycielką grupy wsparcia dla rodziców wcześniaków „Calineczki”, rozmawia Dominika Kucharska

Dużo ma Pani tych dzieci...
Mam cztery córy, a tych szpitalnych dzieci to nie jestem w stanie zliczyć. Na oddziale, gdy odwiedzają nas rodzice z maluchami, to z koleżankami pokazujemy palcem - te urodziłam, tamto urodziłam… W takich chwilach nie umiem powstrzymać łez. Wie pani co się najbardziej pamięta? Te dzieci, po które się idzie na cięcie, albo do skomplikowanego porodu. To są tak silne emocje, że tego się nie zapomina. Mogłabym wymieniać dokładne daty urodzin.

Właśnie skończyło się kolejne spotkanie grupy wsparcia rodziców wcześniaków „Calineczki”. Podobno sformułowanie „wszystko będzie dobrze” jest zakazane w rozmowie z nimi.
To prawda. Nie mamy prawa robić rodzicom nadziei, skoro sami nie wiemy, co zdarzy się za godzinę. Były przypadki, gdy wcześniak już był odłączony od tej najpoważniejszej aparatury, ale niestety musiał wrócić na rurę (respirator - przyp. red.). Wszystko zaczyna się wtedy od początku. Powtarzam zawsze, że z wcześniakami jest tak, że robimy dwa kroki do tyłu i jeden do przodu. Rodzice muszą zdawać sobie z tego sprawę.

Czy tak zrodził się pomysł wcześniejszego programu „Świadomy rodzic”, który stworzyła Pani w szpitalu?
Ten program powstał z potrzeby. Para dowiaduje się, że będzie miała dziecko. Pojawia się szczęście. Zaczynają się zakupy. Łóżeczko, wózek, ubranka… Aż nagle mama trafia do szpitala. Zaczyna się przedwczesny poród. Rodzice stają w sali i widzą ich upragnione dziecko, które leży w zamknięciu, ma podłączone rurki, kable, podawane leki. Zdarza się, że nawet nie mogą dotknąć maluszka. Nasz zespół czuwa nad dzieckiem, a co z rodzicami? Tak naprawdę oni potrzebują ogromnej uwagi. Dopiero wchodzą w to „wcześniactwo”, nie wiedzą, co ich czeka. W ramach programu staramy się przekazywać rodzicom to, co dla nas jest oczywiste. Nie ma pytań bez odpowiedzi. Opiekując się wcześniakiem nie można sobie pozwolić na poczucie komfortu. W tym przypadku musimy wiedzieć, że w każdej sekundzie może się coś wydarzyć.

Co najtrudniej jest zrozumieć rodzicom dzieci, które urodziły się przed terminem?
Takich rzeczy jest wiele. Na pewno ciężko im pojąć, czemu ich dziecko nie je, czemu ma problemu z oddychaniem albo z oczkami. Staramy się to wyjaśniać w jak najprostszy sposób. Przytłaczający jest ogrom potrzeb takiego malucha. Wcześniaki potrzebują mnóstwa uwagi, znacznie częstszych wizyt u specjalistów, nierzadko również regularnej rehabilitacji i bardzo drogich leków. Kryzysy są też wtedy, gdy dziecko musi jechać na inny oddział, na przykład na chirurgię, z której nie wróci przez dwa tygodnie. Ja też czekam na tego maluszka z utęsknieniem. Odliczamy z koleżankami dni.

Pracuje Pani na intensywnej terapii noworodka. To oddział, na którym nie ma spokojniejszych dyżurów.
Fakt, tu zawsze jest… intensywnie. Właśnie dlatego w tym miejscu powinien pracować najbardziej oddany personel. Dużym plusem jest także posiadanie własnych dzieci. To pomaga w zrozumieniu rodziców. Ja, niestety, jestem w stanie postawić się nawet w tej najgorszej sytuacji. Moja córka odeszła, gdy miała roczek. W tym roku skończyłaby 22 lata. Zaznaczam, że nie chodzi o umiejętność pocieszania, a najzwyczajniej o zrozumienie tragedii drugiego człowieka. Rodzic, gdy życie jego dziecka jest zagrożone, ma prawo być wściekły, ma prawo na nas nakrzyczeć. Potem często słyszę słowo przepraszam, ale to niepotrzebne, bo ja o swoje dzieci walczę jak lwica. Dzieci są najważniejsze i koniec kropka.

Ale, niestety, nieraz nawet najdłuższa walka kończy się przegraną...
Dla mnie najgorszym momentem jest ten, gdy muszę zapytać rodziców, czy życzą sobie ochrzcić dziecko, jeśli coś by się stało. Pracuję już tyle lat w szpitalu, ale do tego nie da się przyzwyczaić. Raz umierał chłopiec. Mama przeżywała to tak mocno, że nie wiedzieliśmy, co począć. To, co zrobiłam było z mojej strony bezwiedne. Podeszłam do niej i powiedziałam „Niech pani nie płacze. Moja córcia będzie się nim opiekowała”. Ona usiadła i się uspokoiła.

A wygrane?
Są wtedy, jak ściągamy maluszka z inkubatora, który nazywamy pierwszym domkiem. Nie uprzedzamy o tym rodziców. Czekamy na ich reakcję. Nieraz stają jak wryci i nie wiedzą, co powiedzieć. Dla nas ich radość jest jak miód na serce. Oczywiście podkreślamy, że to tylko próba. Że może przyjść gorszy dzień i misiek będzie musiał znów wrócić na sprzęt. Jeśli wszystko jest dobrze, dziecko waży minimum 2 kilogramy i oddycha samodzielnie, to rodzice zaczynają się uczyć. Pokazujemy im, jak karmić i przewijać takie maleństwo. Kiedyś uczyły się tego tylko mamy. Dziś tata stara się chłonąć jak najwięcej tej wiedzy. No i wreszcie maluszek może jechać do domu.

I wtedy oddział płacze?
Płacze ze szczęścia. Cieszymy się, że się udało, ale wiemy, że przed rodzicami jeszcze wiele walk do stoczenia.

Czego rodzice szukają na spotkaniach grupy wsparcia „Calineczka”?
Zrozumienia i wskazówek, co dalej. Na spotkania przychodzą rodzice, którzy - jak my to mówimy - dopiero zaczynają być wcześniakami i tacy, którzy mają w tym duże doświadczenie. Te osoby wymieniają się telefonami do poradni, polecają sobie lekarzy. Łatwiej jest się im dogadać miedzy sobą niż gdyby trafili do grupy rodziców dzieci urodzonych w terminie. Poza tym udało się nam to wszystko tak zorganizować, że na nasze comiesięczne spotkania przychodzą osoby prowadzące warsztaty i specjaliści. Salę szkoły rodzenia dyrektor szpitala udostępnia nam za darmo. To ważne. Z resztą sobie radzimy. A ja przy okazji mogę zobaczyć swoje dzieci! Tak w ogóle to marzy mi się centrum wcześniaka…

A w nim…
Pani sobie to wyobrazi - dziecko wychodzi od nas ze szpitala i od razu dostaje skierowanie do takiego centrum. Tam ma zagwarantowaną rehabilitację i dostęp do wszystkich specjalistów. Niektórym może się to wydawać śmieszne, ale wierzę, że to centrum powstanie. Jak wygram w lotka, sama je wybuduję. To piękne marzenia, bo dziś wcześniak na wizytę u neurologa musi czekać 3 miesiące, a na rehabilitację nawet pół roku. Przecież nie każdego rodzica stać na prywatne leczenie dziecka. Wtedy staramy się pomóc. Organizujemy zbiórkę nakrętek, sprzedajemy coś na bazarze. Trzeba działać szybko. Najgorzej, gdy rodzice długo się nie odzywają. Rośnie we mnie niepokój. Wolę, żeby napisali jedno zdanie, że nie mają czasu, ale żebym wiedziała, że wszystko jest OK. Niepewność jest straszna. Z drugiej strony sama nie chcę dzwonić. Widzi pani, na spotkania grupy „Calineczki” też nie wysyłamy zaproszeń. Po prostu przypominamy o dacie na Facebooku. Robimy to asekuracyjnie. W przypadku rodziców wcześniaków milczenie może oznaczać najgorsze, że dziecko zmarło, albo jego stan jest bardzo poważny. Ja mogę się podenerwować, ale pod żadnym pozorem nie chcę swoim pytaniem dodawać cierpienia.

Pielęgniarka to zawód, o którym Pani zawsze marzyła?
Tak. Moja rodzina powtarza, że jestem pielęgniarką od urodzenia. Mama wspominała, że jak miałam 4 lata i się rozchorowałam, to przyjeżdżała pielęgniarka robić mi zastrzyki. Oczywiście na początku strasznie płakałam, ale w pewnym momencie powiedziałam, że koniec z płaczem, a jak dorosnę, to sama będę pielęgniarką. Dla mnie nienormalne byłoby pracować w innym miejscu niż w szpital.

Muszę się przyznać, że przed tą rozmową wyobrażałam sobie Panią inaczej.
Czyli jak?

Spodziewałam się kobiety, która nie przejmuje się makijażem czy fryzurą, że nie znajduje na to czasu. Tymczasem Pani wygląda perfekcyjnie. Do tego te szpilki i sukienka.
Takiego rygoru i planowania dnia nauczyły mnie dyżury. Spać chodzę o drugiej, trzeciej w nocy. Nie potrzeba mi dużo snu, więc zazwyczaj mam czas na to, żeby się pomalować (śmiech).

A zawsze jest Pani pod telefonem?
W szpitalu mamy dyżury i staramy się tego trzymać. Natomiast o każdej porze odbiorę telefon od rodziców moich Calineczek.

Mówią o Pani „Mariolka od bucików”, ale wcale nie chodzi o szpilki, a o wełniane bamboszki, które robi Pani własnoręcznie dla dzieci.
Te buciki dziergam od dawna, już nawet nie pamiętam, od kiedy. Robię je w domu, jak nie mogę spać. Staram się, żeby każdy maluszek, który wychodzi z naszego oddziału, dostał buciki. Jak nie uda mi się wyrobić z czasem, to przy okazji odwiedzin czy spotkań grupy to nadrabiam. Moje Calineczki nie chodzą boso. Oby jak najwięcej dzieci w tych bucikach wyszło do domu.

Są chwile, gdy ma Pani ochotę to rzucić?
Nigdy. Częściej myślę, że mnie wyrzucą za głupie gadanie (śmiech). Bo ja jestem z tych, co jak wiedzą, że mają rację, to nie popuszczą. Może nieraz powiem coś za dużo… W każdym razie nie wyobrażam sobie być w innym miejscu. Lubię to, co robię, to moja pasja, coś co dodaje mi skrzydeł. Jak byłam na macierzyńskim, próbowałam pomagać w sklepie. Okazało się, że absolutnie się do tego nie nadaję. Poszłam do taty i powiedziałam, że wracam do szpitala. Dzień później już zaczęłam załatwiać sobie możliwość powrotu. Tak już mam.

A ja zastanawiam się, czy Pani córki nie były zazdrosne o mamę?
Pewnie, że trochę były. Ale jak podrosły i poznały te dzieci, to też się w nich zakochały.

*Mariola Jędrusik

Pielęgniarka z 30-letnim stażem. Pracuje na Oddziale Intensywnej Terapii Noworodka w Szpitalu Miejskim im. dr. E. Warmińskiego w Bydgoszczy. Założycielka grupy wsparcia rodziców wcześniaków „Calineczki”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!