Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Były kiedyś Leo i Kobra

Grzegorz Młokosiewicz
Wszystko zaczęło się od ówczesnego gimnazjalisty Antoniego Weynerowskiego. Ów zaradny bydgoszczanin przyszedł w sukurs rodzicom, którzy popadli w tarapaty. Rzucił naukę i zajął się wyrobem pantofli.

Wszystko zaczęło się od ówczesnego gimnazjalisty Antoniego Weynerowskiego. Ów zaradny bydgoszczanin przyszedł w sukurs rodzicom, którzy popadli w tarapaty. Rzucił naukę i zajął się wyrobem pantofli.

<!** Image 2 align=none alt="Image 180445" sub="Długo przed II wojną światową firma dorobiła się już wielkiej hali z czerwonej cegły wzdłuż ul. Chocimskiej. Lew umieszczony na bramie przy ul. Kościuszki szczęśliwie przeżył lata okupacji, PRL i transformacji /fot.: Dariusz Bloch">Pierwsze bambosze szyte przez Antoniego sprzedawała jego siostra jako domokrążca, kiedy było ich więcej, trafiła na targowisko. Oficjalnie firma powstaje w 1910 roku. Z czasem Weynerowski kupuje niewielki budynek na ul. św Trójcy. Wreszcie przenosi się do obszerniejszego warsztatu przy dzisiejszej ul. Kościuszki. Tu szył już nie tylko domowe laczki, ale także coraz bardziej poszukiwane na rynku obuwie wyjściowe.

<!** reklama>

Tanie i drogie

U progu II Rzeczpospolitej przedsiębiorstwo Weynerowski i Syn zatrudnia już od 200 do 300 osób, które produkowały dziennie około 300 par butów. Głównie eleganckich, wyjściowych, ale także filcaki dla kolejarskiej braci i dość ekskluzywne skórzane wysokie buty dla lotników.

Obuwie szło w świat pod marką Leo, ze zgrabnym logo przedstawiającym stylizowaną głowę lwa. Fabryczne sklepy bydgoskiego konkurenta Baty, czyli czeskiego globalnego potentata w tej branży, działały w Bydgoszczy, Krakowie, Warszawie, Lwowie, Toruniu i Poznaniu.

Po wojnie Leo ostał się już tylko na bramie fabryki znacjonalizowanej, modernizowanej, jednoczonej z dawną mniejszą i większą konkurencją spod znaku Minerwy, Heliosa, Junaka - o których mało kto pamięta.

Kobra z PRL

Wreszcie utworzono Pomorskie Zakłady Przemysłu Skórzanego i pojawia się marka Kobra.

O tej ostatniej doskonale pamiętają inżynierowie i technicy, którzy dziesiątki lat swego aktywnego życia zawodowego związali z rozbudowywaną i modernizowaną w PRL dawną fabryką Weynerowskich, obok której m.in postawiono betonowy biurowiec, nową halę. Tylko na bramie tkwi do dziś ten sam Leo.

Kilka dni temu do pubu Text Wojciech Korek skrzyknął niemal pół setki kadry z fabryki upadłej w 1992 roku, zatrudniającej kiedyś kilka tysięcy. Pomogła mu w tym pełna wigoru Bożenna Zalewska, dawna szefowa kobrowskiego pionu garbarskiego. Z nieskrywanym wzruszeniem imponującą wiedzą o wielkim bydgoskim szewcu dzielił się Janusz Szczypka, który bramę Leo przekroczył tuż po maturze w sierpniu 1958 roku. W starych murach działały wówczas nowoczesne zakłady na europejskim poziomie, w których pracował początkowo w przykrawalni za 3,60 zł na godzinę.

Poznał zagadkowe dla laika słowa: laszka, blat, kielich, kwatera. Stąd skierowano go na branżowe studia w enerdowskim Weissenfels. Córka jednego z weteranów firmy wspominała, jak jej wujkowi, kobrowskiemu kierowcy, milicjanci chcieli wlepić mandat na Podlasiu. Wyłgał się butami, które miał na pace...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Polacy chętniej sięgają po krajowe produkty?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Były kiedyś Leo i Kobra - Express Bydgoski