Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Działacz ze Starachowic wywalczył odszkodowanie za krzywdy, jakich doznał w okresie komuny

Monika Nosowicz - Kaczorowska [email protected]
Henryk Miernikiewicz
Henryk Miernikiewicz Monika Nosowicz-Kaczorowska
Henryk Miernikiewicz, robotnik ze Starachowic za swoją działalność antykomunistyczną został aresztowany i osadzony w Areszcie Śledczym w Kielcach 13 grudnia 1981 roku. W areszcie był do 6 maja 1982 roku. Dziś wspomina, jak to się stało, że jego przekonania doprowadziły go do tej sytuacji.

- W czasach komuny byłem świadomym robotnikiem i Polakiem. Szczególna nagonka aparatu ówczesnej władzy nastąpiła na mnie w latach 1976 - 1977. Wtedy po brutalnych represjach robotników w Radomiu i Ursusie rzuciłem legitymację Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i nawiązałem współpracę z Komitetem Obrony Robotników. Już wtedy ingerowano w moje życie osobiste i rodzinne. Na podstawie sfingowanego procesu zostałem osądzony i skazany - mówi po latach pan Henryk.

- Kiedy powstała "Solidarność" sercem i duszą zaangażowałem się w walkę z totalitaryzmem, fałszem i kłamstwem. Chciałbym zaznaczyć, że nie pchałem się na żadne funkcje, tylko chciałem pomagać skrzywdzonym ludziom.

Zniszczony psychicznie

Początek stanu wojennego pan Henryk spędził w areszcie. Do aresztu w Kielcach trafił 13 grudnia 1981 roku. Pierwsze tygodnie wspomina nie najgorzej.

- W celi miałem mądrych i dobrych kolegów. Kiedy dowiedziałem się, że 11 stycznia urodził mi się syn, a rodzina żyje w katastrofalnych warunkach napisałem oświadczenie, chciałem, żeby mnie zwolniono. Wtedy zaczęła się nagonka. Żądano, abym wydał działaczy opozycji, z którymi się wcześniej kontaktowałem. Tego zrobić nie mogłem. Funkcjonariusze, którzy mnie przesłuchiwali zaczęli posługiwać się kłamstwem i perfidią, żeby mnie złamać psychicznie. Czynili to tak długo i tak skutecznie, że w końcu im się udało. Niektórzy przesłuchujący mnie ubecy to były zwierzęta w ludzkiej skórze. Nic nie było dla nich świętością: ani rodzina, ani dzieci, ani małżeństwo. Doznałem wówczas bardzo poważnych dolegliwości psychicznych.

Lekarz psycholog, który był wówczas ze mną internowany powiedział mi, że nie ma potrzeby aby umieszczać mnie w szpitalu psychiatrycznym, Stwierdził, że najlepszą terapią byłby powrót do domu. Ale Służba Bezpieczeństwa miała w stosunku do mnie inne plany. Chodziło o to, żeby mnie zniszczyć, skompromitować. Dowody zachowały się w materiałach operacyjnych. W jednej z notatek można przeczytać, że została wyznaczona grupa funkcjonariuszy, którzy mieli opracować sposób skompromitowania mnie w miejscu pracy poprzez przedstawianie mnie jako osoby z zaburzeniami psychicznymi - pan Henryk prezentuje archiwalną notatkę.

Po powrocie z internowania pan Henryk chciał wrócić do pracy, normalnie żyć. Kilkuletni okres wspomina jako niekończący się koszmar.

- Byłem lżony i poniżany przez współpracowników. Niektórzy sąsiedzi widząc mnie pokazywali na głowę i ironicznie pytali: "Boli główka, boli?". Byłem zaczepiany przez pijaczków i chuliganów. W 1986 roku przeszedłem na rentę. Miałem 49 lat i byłem zdruzgotany psychicznie. Po głowie zaczęły mi chodzić myśli samobójcze. Od tego zamiaru odwróciła mnie głęboka wiara w Boga i troska o rodzinę. Po 1989 roku zacząłem odczuwać poprawę nastroju, nie spotykałem też ludzi, którzy wcześniej mnie nękali - mówi pan Henryk.

Walka o dobre imię

Pan Henryk uważa, że nagonka, którą zorganizowali na niego funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa doprowadziła go do utraty zarobków i zniszczenia zdrowia psychicznego.

- Renta, którą otrzymałem w 1986 roku była bardzo niska. Dopiero w 1997 roku dostałem specjalną emeryturę od rządu Jerzego Buzka. Moje warunki materialne się poprawiły, dawało się związać koniec z końcem - wspomina.

W 2008 roku weszła ustawa, na mocy której poszkodowani przez PRL mogli się starać o odszkodowania za krzywdy i zadośćuczynienie za utracone zarobki. Wtedy pan Henryk po raz pierwszy zaczął dochodzić swoich praw przed sądem. Wywalczył odszkodowanie, jak mówi, nawet niezłe pieniądze, ale to nie wyrównało jego strat. W 2011 roku na mocy Wyroku Trybunału Konstytucyjnego okazało się, że osoby, które doznały krzywd ze strony PRL mogą dochodzić znacznie wyższych roszczeń. Pan Henryk postanowił spróbować. W wrześniu zakończył się drugi proces, jaki wytoczył państwu polskiemu. Henryk Miernikiewicz po raz kolejny domagał się zadośćuczynienienia za doznane krzywdy i odszkodowania za utracone zarobki. Proces trwał prawie dwa lata. Sąd przyznał mu zadośćuczynienie, odmówił jednak odszkodowania z braku wystarczającej ilości dowodów.

- Mój prawnik namawiał mnie, żeby się odwoływać, ale zdecydowałem, że ze względu na wiek i stan zdrowia nie będę tego robił. Pewien etap mojego życia został zakończony. Mam nadzieję, że więcej osób poszkodowanych przez państwo skorzysta z tej możliwości. Zachęcam, aby walczyć o odszkodowanie, warto to zrobić - przekonuje pan Henryk.

Pan Henryk o kwocie, jaką ma mu wypłacić państwo polskie nie chce mówić, dodaje tylko, że chciałby za te pieniądze zrealizować swoje marzenia - pojechać na Cmentarz Orląt we Lwowie oraz do Wilna na cmentarz na Rosie, gdzie pochowana jest matka Józefa Piłsudskiego i serce Piłsudskiego.

- Mój ojciec brał udział w wojnie w 1920 roku. Później opowiadał mi o Józefie Piłsudskim, którego przedstawiał jako wielkiego wodza i człowieka. Czuję moralny obowiązek pojechać tam i złożyć mu hołd - stwierdził Henryk Miernikiewicz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie