<!** Image 1 align=left alt="Image 3352" >Najpierw afera w bydgoskim szpitalu zakaźnym i oskarżenia o fikcyjne koszty leczenia chorych na AIDS, teraz - kolejna - w toruńskiej lecznicy. Prokuratura zbada, czy nie doszło tam do sfałszowania dokumentacji osoby rzekomo zarażonej wirusem żółtaczki zakaźnej typu C.
W podtekście obu jest skok na kasę NFZ. To, że służba zdrowia ledwie zipiei każdy szpital ciągnie przykrótką kołderkę w swoją stronę - każdy wie i widzi. A to zabiera się refundację leków cukrzykom i daje kasę narkomanom, a to odwrotnie. Chorym na żółtaczkę zakaźną typu C każe się czekać na terapię interferonem (roczna kosztuje 30 tys. zł) miesiącami, a nawet latami. Tymczasem pozytywne wyniki daje jedynie leczenie podjęte w pierwszych miesiącach od zakażenia. Potem choroba czyni w organizmie spustoszenia, prowadzi do marskości i raka wątroby.
Przeciętny obywatel wie o tym wirusie niewiele. Myśli, że przed chorobą uchroni go dość popularna w Polsce szczepionka przeciw żółtaczce typu B. Nic bardziej mylnego. Wirus HBS czyha na nas u dentysty i na sali operacyjnej. Brak czujności kosztuje życie. Tym bardziej zastanawia pochopność lekarki toruńskiego szpitala zakaźnego, która nie dokonując należytej staranności w zbadaniu pacjentki - wypisuje zaświadczenie do sądu o jej chorobie. I dziwi powolność sędziego rodzinnego, któremu pół roku zajęło wysłanie do szpitala zapytania o rzeczywisty stan chorej.
Ojciec dziecka - niedopuszczany ani do córki, ani do dokumentacji choroby - przeżył horror, zanim dowiedział się, że choroba jego dziecka to zwykła blaga na potrzeby alimentacyjne. A fe!
