Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Basia z zielonego busa

Redakcja
Tomek Czachorowski
Z reguły boję się improwizować, szczególnie, gdy towarzyszą mi zawodowi muzycy. To mnie onieśmiela, mam wrażenie, że wszyscy czekają na błąd, nieczysty dźwięk. Natomiast, gdy gram na ulicy, to totalnie odpływam. Z Basią Kamrowską*, wokalistką jazzową, rozmawia Dominika Kucharska

Gdy widziałam Cię ostatnio, występowałaś na scenie w długiej sukni, pełnym makijażu i czarowałaś publiczność swoim głosem. Teraz siedzi przede mną filigranowa hipiska. Nie poznałabym Cię!
(śmiech) Makijaż robi swoje. Tak wyglądam na co dzień, ale jak trzeba, to zakładam długą suknię i szpilki.

Jazz - może błędnie, ale kojarzy mi się z dojrzałością. Ty masz zaledwie 21 lat…
Do tego, aby być w jazzie naprawdę dobrym, potrzeba dojrzałości - tej mentalnej, jak i warsztatowej. Miłość jednak nie wybiera, a ja zakochałam się jazzie, kiedy po raz pierwszy pojechałam na warsztaty do Krakowa. Miałam 16 lat i przygotowany utwór Hanny Banaszak. Tam moja miłość do jazzu została przypieczętowana, a jednocześnie uświadomiłam sobie, jak wiele muszę się jeszcze nauczyć, bo bycie wokalistą jest bardzo absorbujące.

Usłyszeliśmy o Tobie w 2011 roku, kiedy trafiłaś do programu X-Factor. Jak to wspominasz?
Jak małe głupstwo. Dałam się namówić, poszłam na casting ze znajomymi. Nie miałam parcia, aby przejść dalej. To była pierwsza polska edycja tego programu, więc nikt nie wiedział, czego się spodziewać. Odczekałam 10 godzin, aby wejść na wielką scenę, gdzie miałam dla siebie 2 minuty. Zaśpiewałam „Fly Me to the Moon” Franka Sinatry - niezwykle ożywczy utwór, zeszłam i stety czy niestety przeszłam dalej. Dziś jest to dla mnie mało znaczący epizod.

Łatwo buntować się przeciwko programom typu talent show, ale dla wielu zdolnych, ale jeszcze nieodkrytych, jest to jedyna furtka do tego, aby móc robić to, co się kocha...
Oczywiście, że tak jest! Zdaję sobie z tego sprawę. Nie wracam do tych wydarzeń, ale wtedy, gdy miałam zaledwie 17 lat, ten występ był okazją, aby wyjść z cienia. Przed X-Factorem nawet moi znajomi ze szkoły nie mieli pojęcia, że śpiewam, bo wtedy trochę się alienowałam, nie lubię zbytniego szumu. Jak pokazali mnie w telewizji, to zrobiło się głośno, poczułam jaką moc mają media.

Na tym szumie, którego nie lubisz, możesz wypłynąć na szeroką wodę…
Jeszcze mam z tym kłopot. Gdy zbliża się mój koncert i idąc ulicą widzę plakat ze swoim zdjęciem, to czuję się dziwnie. Ostatnio grałam recital w Osielsku - mojej miejscowości. To było absolutnie najpiękniejsze, co mnie spotkało, bo organizatorzy dali mi wolną rękę, mogłam sama ułożyć program, pomyśleć nad aranżacjami, ale jak stanęłam na scenie, to poczułam ciężar. Jeszcze nie zbadałam, od czego to zależy, ale są występy, w trakcie których czuję całkowitą wolność, a są i takie, kiedy czuję się splątana.

A co czujesz, gdy grasz z zespołem na ulicy?
Uwielbiam to! Chłopcy są już zaprawieni w bojach, zaczynali jakieś 2 lata temu, ja dołączyłam do nich trochę z przypadku w zeszłym miesiącu. Wymyśliliśmy sobie, że wsiądziemy do kolorowego busa i będziemy jeździć nim do różnych miast. Pojechaliśmy do Budapesztu, Czech, gramy też w Bydgoszczy. Wytworzyła się między nami niesamowita energia. Sama siebie nie poznaję, bo z reguły boję się improwizować, szczególnie, gdy towarzyszą mi zawodowi muzycy. To mnie onieśmiela, mam wrażenie, że wszyscy czekają na błąd, nieczysty dźwięk. Natomiast, jak gram na ulicy, to totalnie odpływam. Ta wersja mnie jest dla mnie samej nowością (śmiech).

Kolejną nowością jest szkoła muzyczna, którą godzisz ze studiami. Na korytarzach czuć to dzikie dążenie do perfekcji, pokazane chociażby w filmie „Whiplash”?
W filmie było to zdecydowanie przerysowane. Nie znam muzyków ćwiczących tak długo, aż zaczynają krwawić im palce. Na konkursach na pewno jest rywalizacja - jak w każdej dziedzinie, co niestety zabija prawdziwość wykonania. Tam trzeba być tym „najlepszym”, a nie sobą. Natomiast ja jestem fatalnym przykładem, bo ćwiczę bardzo mało. Nie trenuję głosu, choć wiem, że powinnam. Dlaczego tego nie robię? Bo głęboko wierzę, że kiedy śpiewam, to wyrażam emocje i żadna rozśpiewka mnie do tego nie przygotuje, to płynie z serca. Zamiast czytać podręczniki o śpiewie, wolę podróżować w głąb siebie w poszukiwaniu prawdziwego brzmienia. Może za jakiś czas przestanę tak myśleć...

Kto inspiruje Cię muzycznie?
Od kilku lat najbardziej inspirującą artystką jest dla mnie NATU - Natalia Przybysz. Wiem, że to nie jest ikona jazzu. Oczywiście z pasją słucham też na przykład mistrzowską Elle Fitzgerald czy Billie Holiday, ale NATU jest kimś tu i teraz. Pochłaniam jej utwory, teksty. Jest dla mnie guru. Natomiast pierwszym nauczycielem, który pokazał mi drogę i wyjaśnił, jak ustawić się mentalnie i fizjologicznie do śpiewania jazzu, jest Janusz Szrom.

Oni odnieśli sukces, a Ty Basia, jaki masz plan na siebie?
To absolutnie najtrudniejsze pytanie! Cóż… Wykształcenie na jakie się zdecydowałam sugeruje, że będę uczyć dzieci muzyki, co może być niezwykle inspirujące, ale i wyczerpujące, więc okaże się, czy uda mi się zmierzyć z tą materią. Mam jedno marzenie, związane z przyszłością. Chciałbym mieć małą knajpkę, swój azyl, gdzie mogłabym przyjmować gości i śpiewać. Bo widzisz, jestem trochę kurą domową. Kocham piec, mogłabym godzinami siedzieć w kuchni. Tam też świetnie mi się śpiewa. Najbardziej lubię występować w kuchennym fartuszku w duecie z Georgem Bensonem, kiedy tak słodko mi śpiewa „Feel like making love”. Niestety mam go tylko w wersji winylowej i obawiam się, że nie ma on zielonego pojęcia, jak często przy jego akompaniamencie wlewam ciasto na blachę (śmiech).

Widzisz siebie na wielkiej scenie?
Chciałbym jak najbardziej kiedyś się tam znaleźć! Zobaczymy, co przyniesie czas. Teraz śpiewam w dwóch zespołach. Pierwszy z nich to Banialuki. Chłopcy sami mnie odkryli i trochę wyciągnęli z tego Osielska, co było nie lada wyzwaniem. Drugi zespół to wspomniany już Zielony Bus Band, czyli grupa, która przemieszcza się kolorowym „ogórkiem” i z nimi koncertuję na ulicach.

Masz na koncie kilka własnych tekstów. Celowo nie piszesz o miłości?
Tworząc nawet się nad tym nie zastanawiałam. Za to ostatnio czytając wywiad z uwielbianą przeze mnie NATU, znalazłam odpowiedź. Ona też nie pisała o miłości, aż do momentu, kiedy postanowiła zmierzyć się z twórczością Janis Joplin. To pozwoliło jej wypluć z siebie, wykrzyczeć najbrudniejsze emocje. Dzięki temu przeżyła swoiste katharsis i pokochała siebie. Wtedy coś zaskoczyło, bo każdą piosenkę o miłości może dziś zaadresować także do siebie. Ja chyba też potrzebuję takiego katharsis. Tymczasem piszę o bzdurach (śmiech). Każdy tekst jest inny, pierwszy powstał z potrzeby usprawiedliwienia nagminnego spóźniania się.

Dziś byłaś punktualna!
Bo się starałam. Ale bardzo często się spóźniam. Wciąż zdarza mi się gubić myśli, a potem beztrosko za nimi gonić, spacerując przy tym w żółwim tempie od uczelni do szkoły. Po 40 minutach okazuje się, że zaraz kończy się lekcja indywidualna, a ja znów wyciszyłam telefon. To bardzo niepraktyczna cecha.

Masz to szczęście, że artystom więcej się wybacza. To kiedy będziemy mogli kupić Twoją płytę?
Nie planuję wydawać płyty, jako Basia Kamrowska, bo Basia Kamrowska sama nie napisze muzyki. To byłoby oszustwem. Nie czuję się mocna w tworzeniu aranżacji, szczytem moich możliwości jest właśnie „Spóźniona”, gdzie zaczęłam śpiewać, grając na pianinie w kółko jeden akord. Jako wokalistka jestem przede wszystkim twarzą jakiegoś projektu, ale muzycy stanowią podstawę, bez której ja nie istnieję. Bez moich chłopaków, ani rusz!

Lepiej Ci się pracuje z płcią przeciwną?
Pracuję tylko z chłopakami i bardzo to sobie cenię. Nie ma niedopowiedzeń, nie ma innego traktowania, choć na pierwszej próbie chłopacy zrobili mi z drewnianego krzesła tron i napisali Princess Bacha (śmiech). Dziś już jest inaczej, czasem sama zastanawiam się, czy nie stałam się jednym z nich! Sprawy komplikują się, gdy dochodzą do tego nieplanowane relacje damsko-męskie.

Trudno się dziwić - piękna, zdolna i jedyna dziewczyna w obu zespołach...
Ja bym tego tak nie ujęła, ale zdarza się, że obok przyjaźni rodzi się coś więcej.

… A! Zapomniałam dodać - jeszcze ten Twój zaraźliwy uśmiech!
Z doświadczenia wiem, że jest on najlepszą receptą na szczęście, więc się uśmiecham, ile wlezie. Jestem w czepku urodzona. Spotykam na swojej drodze osoby, z którymi mogę dzielić pasje. Przykład pierwszy z brzegu - kocham pisać listy. Wziąć pióro do ręki i poświęcić parę godzin, przelewając słowa na papier. Mam przyjaciela, z którym te listy piszę, a trudno znaleźć osoby w moim wieku, które wolą iść na pocztę niż wysłać maila albo zostawić wiadomość na Facebooku. Dziś byłam pierwsza przy okienku, panie z poczty mnie poznają. Listy są magiczne, można dorzucić do nich coś słodkiego, dodać jakąś muzyczną niespodziankę. Taka już jestem trochę niedzisiejsza.

*Basia Kamrowska

Ma 21 lat, jest wokalistką jazzową, studiuje edukację artystyczną na UKW, uczy się w szkole muzycznej. Jej występ uświetnił galę finałową plebiscytu „Firma i Biznesmen Roku 2014”, organizowanego przez nasze wydawnictwo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!