Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aspirujmy! Czyli słów parę o męskiej modzie

Jacek Kowalski
Tak więc po czterdziestu latach życia, po trudach związanych z budowaniem wizerunku, po przerzuceniu setek bajeranckich magazynów z męską modą okazało się, że nic o niej nie wiem.

Upały są gargantuiczne; gorące powietrze niczym kawa w łapach niezdarrego kelnera wlewa się, wdziera w każdy zakamarek pod koszulą. Garnitur klei się do ciała jak kraken do pirackiego okrętu i wreszcie rozumiem, dlaczego mówi się, że jest zbroją mężczyzny. Garnitur, nie kraken. Tak samo jak zbroja jest teraz niewygodny, parzący i utrudnia poruszanie się.

Z zazdrością zatem spoglądamy - my mężczyźni w wieku wczesnośrednim - na przewiewne sukienki kobiet, na bluzeczki lekuchne niczym portfel przed wypłatą, na te haleczki, na pantofelki składające się z podeszwy i właściwie nie wiadomo jakim sposobem trzymające się na Waszych stopach. Poza oczywistym powodem spoglądania łakomym wzrokiem na kobietę w wersji „summer”, jest jeszcze i ten: zazdrość, że Wam tak lekko, tak przewiewnie, a my każdego upalnego dnia musimy brać się na nowo za bary z rozgrzewającymi nas do białości marynarami, koszulami, długimi spodniami. Oczywiście mówię o standardzie, celowo pomijam tu mężczyzn ubierających się do pracy jak do piaskownicy. Są i tacy, lecz spuszczamy na nich zasłonę miłosierdzia. Nie z powodu wyższości, lecz z powodu zazdrości.

Wydawało mi się, że o letniej męskiej modzie wiem już wszystko, do chwili, gdy podsłuchałem rozmowę dwóch nieznanych mi kobiet w parku. Był środek praco-dnia i nie pytajcie, co ja tam robiłem; ten felieton czyta też moja szefowa. Siedziały na ławeczce – całe w cytrynowych zwiewnościach, kanarkowych powiewach, pudrowych różach i orzeźwiających miętach. Na opalonych stopach kolebały się jaśminowo-morelowe klapeczki . Siedziałem ławkę obok, a to co przypadkiem usłyszałem, na zawsze zmieniło moje życie. Żeby zacytować klasyka: „nigdy nie byłem już sobą, o nie!”

O czym panie rozmawiały, o tym rozmawiały; Wy wiecie najlepiej, o czym rozmawia się z koleżanką w parku we wczesne letnie popołudnie. Faktem jednak jest, że wkrótce zeszły na mężczyzn, a dokładniej na to, co też oni (my) na siebie ubierają latem. Furda tam sandał ze skarpetą; tego klasyka obśmianego w najbardziej podrzędnych kabaretach nie nosi już nikt od Łomży po Kalisz. Nie o sandałach szła rozmowa. Rozmowa szła o „żonobijkach”, wymiennie zwanych też „ojcówkami”.
Moje panie: i ja z początku się wzdrygnąłem, słysząc – „żonobijka”. Co za nazwa, skąd ona i dlaczego tak wali po uszach. Ale z czasem wszystko stało się jasne. Kobiety mówiły mniej więcej tak: - I wtedy mnie zaprosił na kawę do siebie, zapytał, czy może się przebrać, a kiedy się zgodziłam – no bo upał – to on za moment wrócił w takiej żonobijce, że myślałam, że puszczę pawia. – A miał na sobie przedtem…? – No Vistulę, mówiłam ci. Koszula w różach, stylowy granat spodni… A tu nagle wraca, spodnie te same, buty te same – i ta żonobijka. Nosz…. (tu padło słowo, które zastąpię omówieniem)... Nosz lekko prowadząca się kobieta jego matką była!
Druga zamyśliła się głęboko i potwierdziła: - Istotnie, lekko prowadząca się kobieta, męski ród sięga dna. Żeby w takiej „ojcówce” uwodzić TAKIE dziewczyny jak my...

Tu już moja ciekawość sięgnęła zenitu, bo może Wy, miłe panie, wiecie, co to „żonobijka” zwana wymiennie „ojcówką”, ale dla mnie to enigma. Wrzuciłem więc w Google i… ech, co za dramat. „Żonobijka” mianowicie to – jako podaje Miejski Słownik Slangu i Mowy Potocznej - „męska podkoszulka z dzianiny z szerokim dekoltem i na wąskich ramiączkach”. Oczywiście jest też wersja hard: taka sama podkoszulka z dziureczkami; tzw. „siatkówa”. No i okazuje się, że i „ojcówka” i „siatkówa” to tego lata najmodniejszy strój męski! Przynajmniej tak wynika z wszelkiego rodzaju wpisów na Facebooku, z rozmów, które słyszę, a niejednokrotnie także prowadzę. Modny, bo zapewne wygodny. Przewiewny. Mało w tym klasy, ale za to powietrzne prądy mogą hulać pod pachami jak młode zebry na sawannie (to z gorąca biorą mi się takie porównania).

Panowie, nie będę tutaj występował w roli arbitra elegancji. Jak chcecie sobie nosić „żonobijki”, droga wolna. I na tym kończę słowo do was.
Drogie panie: nie miejcie dla nas litości. Nie miejcie wyrozumiałości. Mężczyznę, który założy „ojcówkę” na spacer z Wami, na randkę, na ryby, na mazurski wypad - gońcie, niczym PiS Platformę w sondażach! Bezlitośnie obnażajcie braki w stylu, chłoszczcie drwiną i szyderą, a w przerwach pomiędzy chłostaniem – kpiąco taksujcie spod przymrużonych powiek. Ja nie podlizuję się wam – ja mam po prostu w pamięci genialny „Upał” Kazimierza Kutza, Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego. Staroć, ramota – ale z walorami. Tam panowie w piekielny gorąc wykazywali klasę. Spodnie, koszula, marynarka, frak. Tak, to klasa. Był też jeden w „ojcówce” – szalenie mało sympatyczny, jeszcze mniej rozgarnięty. Taki szwarccharakter filmu. Klasa i styl – oto najprostsze herby, pod którymi mężczyźni winni występować o każdej porze roku. Także w smoliste, upalne czerwce, lipce i sierpnie.

Naturalnie mówię to z perspektywy felietonisty. Ktokolwiek mnie zna, z łatwością wykaże, że często daleko mi do jednego i drugiego. To prawda. Natomiast należy się starać, dążyć, aspirować. Mężczyźnie z klasą, a choćby i aspirującemu, często uchodzi na sucho znacznie więcej, niż takiemu w „żonobijce”. Tyle już wiem na pewno.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!